Yellow Barn zawsze pachnie świeżo zmieloną kawą i dopiero co wyjętymi z pieca bułeczkami cynamonowymi z lukrem. Nawet kiedy pędzę spóźniony na złamanie karku do pracy, nie obejdę się bez porządnego Americano. Za ladą jak zwykle przywita mnie Marcus z uśmiechem od ucha do ucha, w fartuchu ubrudzonym karmelem i mąką nawet nie pytając się czy "To co zawsze?". Na stołach będą stały świeże goździki, specjalnie codziennie wymieniane przez Coltona, właściciela kawiarni, a Avery obrzuci mnie chłodnym spojrzeniem kiedy będzie przecierać stoliki na porannej zmianie, bo - jak sama mówi - świat jest do dupy i zadaniem nastolatków jest po prostu w nim cierpieć.
Stanie się to dokładnie za trzy, dwa, jeden..
Po naciśnięciu klamki, obejrzałem jeszcze raz wywieszkę godzin otwarcia i zamknięcia na drzwiach, bo do cholery, przysięgam że jeszcze wczoraj była inna. Marcus rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie, kiedy ekspres wydaje z siebie conajmniej przerażające dźwięki mielenia kawy. Na stołach w wysokich, ochrowych wazonach stoją na baczność goździki brodate w odmianie Mery Go-Round i tak jak wspominałem - Avery krząta się między stolikami próbując utrzymać czystość w całej kawiarni. Jej czarne włosy opadają lekko na ramiona i wiem, że dzisiaj podkreśliła oczy równie czarną jak węgiel kredką, która z daleka woła "Odpierdol się".
Odebrałem kawę z lady rzucając jeszcze okiem na te przepyszne, orzechowe croissanty, które wręcz wołały do mnie wielkim, kreskówkowym napisem "ZJEDZ MNIE", ale w porę opamiętałem się dlaczego tu jestem o tej godzinie i dlaczego to właśnie biznes mnie do tego zmusił.
Skierowałem się powolnym krokiem do stolika w kącie pod oknem, bo cholera tak, to chyba właśnie tam siedział mój klient, jaśnie pan Louis pieprzony Tomlinson.
Zamiast zacząć się zastanawiać, co może ode mnie chcieć w głowie miałem tylko jedno: Po jakiego grzyba mi kolejna kawa, skoro przed wyjściem już jedną piłem? Dlaczego pomyślałem o croissantach, skoro jadłem go w domu? Czy mówiłem, że w najmniej odpowiednich momentach mój umysł myśli inaczej niż powinien i przyprawia mnie o palpitacje serca na temat spraw, o których zwykli ludzie zapominają szybciej niż ja? Próbowałem sam siebie przekonać, że żyję w symulacji i tak po prostu musi być.
Nie. Po prostu byłem zdenerwowany. Nie spotkaniem, tylko samym faktem, że ktoś mi się narzuca. Z drugiej strony, nigdy nie potrafiłem odmawiać; moc asertywności nabywałem powoli, a zaczęło się to dopiero około dwudziestego piątego roku życia. Teraz mam trzydzieści lat i nadal nie potrafię poradzić sobie z prostym "nie".
Odchrząknąłem stając tuż obok mojego gościa (a może raczej ja nim byłem?), zaznaczając swoją obecność.
Wpatrywał się zamyślony przez brudne okno, nerwowo drapiąc kark. W lewej ręce obracał w połowie pusty, papierowy kubek ze Starbucksa i przysięgam na Boga - kto ma czelność wchodzić do Yellow Barn z popularną lurą?! Na brodzie dwudniowy zarost, dziwne tatuaże, którymi miał pokryte całe ręce i niechlujnie ułożone włosy.
Obrócił się w moją stronę podążając za echem mojego mało grzecznego chrząknięcia i wiedziałem, że świat zatrzymał się dla nas obu. Ściągnąłem z głowy słomkowy kapelusz kładąc go na stoliku wraz z gorącą kawą. Utkwiłem wzrok w jego oczach, które kolorem przypominały doniczki na moim parapecie - morską zieleń, jeden z uwielbianych i głęboko docenianych przeze mnie odcieni. Ciskały z nich małe pioruny, które wcale nie chciały mnie zranić, a raczej był to przejaw ekscytacji.
Wstał, odsuwając z głośnym skrzekiem krzesło i wycierając ręce w spodnie bacznie mi się przyglądał. Jego lekko rozchylone usta przybrały kolor niecierpka - zapewne od ciągłego ich przygryzania - i skłamałbym, gdybym powiedział, że te kwiaty wcale nie zaprzątały mojej głowy od samego rana.
CZYTASZ
Bez południa - zabierz mnie do ogrodów miłości
FanfictionHarry - wschodząca gwiazda architektury ogrodów i Louis, potężny muzyk. Ich drogi przecinają się w Kalifornii, gdzie zza rogu bacznie obserwuje ich wścibski Niall.