Faza na koszamary

75 5 7
                                    

Jake wbiegł do domu rozglądając się gorączkowo po pokoju. Nie zauważył nic, wszyscy zniknęli. Mocno zacisnoł oczy a kiedy je otworzył znajdował się w swoim łóżko chamaku. Podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał kolejny raz po pomieszczeniu. Spoglądając na łoże swojej żony w ciemności dostrzegł drobny ruch pod chamakiem. Przyjrzał się i z przerażeniem uświadomił sobie że to znów Miles.  Nie zdążył nic zrobić, usłyszał tylko dźwięk przebijanego od dołu chamaku. Nóż łatwo przebił się przez miękki materiał a następnie wbił się w leżącą na chamku Neytiri. 
     Jake wpatrywał się w brutalną scenę jakby pod pływem chipnozy. Widział jak krew przesiąka przez materiał i kapie na szczerzącą się twarz mordercy.

- Jake! Słyszysz Mnie?
     Z kolejnego snu wyrwał go głos ukochanej. Potrząsała nim i krzyczała prosto w twarz. W końcu rozbudził się już całkiem i otworzył szeroko oczy odpychając Neytiri na bok automatycznie już rozglądając się po sypialni. Kobieta patrzyła się zaniepokojona na niego i jego gorączkowe ruchy.
- Co się stało? Wrzeszczałeś przez sen.
- Tttt..tak, miałem zły sen. I to podwójny, możliwe że teraz też śpię...
- Nie śpisz. Udowodnię.- Neytiri podniosła rękę i uderzyła Jake'a z otwartej dłoni w policzek.
- Ałłłł..! Wiesz że to tak nie działa?
- co ci się śniło.- Nie odpowiadając na jego pytanio-twoerdzenie przeszła do tego co ją najbardziej interesowało.
- Nic takiego. Miles... I tyle
- Miles?
- Tak
- co zrobił?
- ymmmmm, chciał zabrać radio żeby skontaktować się z ludźmi z bazy.... mam pomysł.- powiedział kierując się w stronę plecaka leżącego w koncie. Rozpioł Go i wyciągnoł z niego radio.
     Neytiry spojrzała na niego pytająca rozkładając ręce.
- Unikniemy sytuacji z snu.- uśmiechnoł się a następnie z całej siły ścisnoł go w dłoni.
     Z radia początkowo zaczęły odpadać nie wielkie kawałki metalu ale po chwili konstrukcja się poddała i skrzypiała się pod naciskiem silnej dłoni.
- No ale wiesz ze te redaio mogło nam się jeszcze do czegoś przydać?
- A no niby do czego?
     Jake otworzył dłoń upuszczając na ziemię lekko zakrwawioną bez kształtną Aluminiową masę.
- do czegoś na pewno.- odparła nie znajdując lepszej odpowiedzi.- Idź coś zrobić z tą dłonią bo masz ją całą porozcinaną.
- Nie trzeba, małe rany. Same się zagoją.
- Skoro tak twierdzisz.- obrucila się i wyszła z pomieszczenia zatrzymując się jeszce w progu.- I nie zasypiaj już bo ci nie ma kto obudzić.
- Wszyscy już poszli?
- Tak, późno jest.- odpowiedział i na dobre wyszła z domu.

Wieczorem

Miles schowny w krzakach rozglądał się po najbliższej okolicy. Widział jak co jakiś czas jakiś wodny na'vi przechodzi przez jego polecenia widzenia kierując się w stronę skał za którymi jest kolejna plaża. Jego nowy plan działania polegał na sprowadzeniu wsparcia, on musi zająć się Jake'm raz a dobrze ale ktoś musi się zająć resztą tych dzikusów. Sam nie da rady, to by było ponad 100 osób na jednego. W dodatku nie ma już amunicja ani do pistoletu ani do karabinu. Więc tak wsparcie... aby je wezwać trzeba mieć radio lub krótkofalówkę. Radio odpada, co prawda wieczorem pewnie znów jakas część wioski pójdzie na poszukiwania ale wejście do wioski  I kradzież radia nie wchodzi w grę. Zatem pozostaje jedna opcja, krótkofalowy sprzęt rafiowy który mają na swojej szyi dość często Neteyam I Lo'ak. Co prawda taki sprzęt ma krotki zasięg ślę jeśli go jakoś wzmocni i podleci dość wysoko na swoim ikranie to jest szansa że złapie częstotliwość bazy.
     Dlatego siedzi tu cały dzień, obserwuje. Widział jak całą gromadą idą na tą drugą plaże za skalą lub jeszcze dalej. Zaczyna się ściemniać więc muszą wrócić, i napewno będą wracać tędy.
     Quaritch się nie mylił, po kolejnych 20 minutach czekania usłyszał zmieszne że sobą głosy całej szustki. Czekał dalej aż będzie w stanie ujrzeć swój cel. Kątem oka widział już zbliżającą się gromadę ale odczekał jeszcze trochę.
- Tak, ale nie tak dobrze jak wczoraj.
- według mnie tak....
Słyszał już ich rozmowy, wiedział że zaraz musi podjąć ryzykowny krok. Rozejrzał się jeszcze czy nie ma nikogo poza nimi. Nie było. Miles chwycił pistolet I zdecydowanym krokiem wyskoczył z krzaków stając na piasku.
- Nikt nic nie mówi i nikt nic nie robi a wszystko skończy się dobrze.- powiedział mierząc pistoletem to w Neteyama to w Tsireye I tak po kolei.
     Do wioski z tąd było morze nawet ponad 500 metrów, nikt z woski w tym już prawie mroku nie mógł ich widzieć.
- Neteyam lub Lo'ak, dobrze mówię?
     Nikt się nie odezwał. Każdy patrzył na Quaritch z bardziej bądź mniej zdsiwionym i przerażonym wzrokiem.
- Pytam się czy tak się nazywacie!- krzyknął wskazując palcem na Lo'aka I Neteyama.
- T...Tak- burknoł Lo'ak
- Jeden z was ma tu podejść z rękoma za głową, nie obchodzi mnie który wiem że obaj macie to czego chce.
- Ja pójdę.- Odezwał się Neteyam robiąc krok do przodu.
- Nie, Ja.- Wtrącił Lo'ak przytrzymując brata za ramię.
     Neteyam nic jednak sobie z tego nie robił i równym krokiem dalej przesuwał się do przodu.
- Net, nie.- powiedział ostrym tonem Lo'ak I ruszył w stronę brata.
     Miles szybko wymierzył w młodszego.
- stój tu albo cie podziurawie.
     Lo'ak na te słowa syknoł tylko i stanoł w miejscu.
Wszyscy stali jak posągi nie widząc jak wybrnąć z tej sytuacji. Neteyam natomiast stał już metr przed Quaritchem.
- Bliżej.- powiedział Miles.
     Neteyam posłusznie zmniejszył dystan o połowę, i nim zdążył się obejrzeć poczuł na swojej twarzy mocny, ogłuszający cios zadany rękojeścią pistoletu. Stanoł jak wryty a z jego nosa powoli zaczęła lecieć krew. Po kilku sekundach jego oczy powoli zamknęły się a chłopak upadł na piasek Nie przytomny.
Tuk zaczęła płakać a Kiri próbował ją jakoś uspokoić. Tsiereya dalej stała nie widząc jak zareagować natomiast Lo'ak był już raczej zdenerwowany a nie przestraszony.
- Czego ty od nas chcesz!
- Tego.- powiedział Milesa wskazując palcem na urządzenie na szyi nie przytomnego chłopka.- a i no, jakiś zakładnik zawsze mile widziany. Ale teraz biegnijcie już do domu i nie zapomnijcie powiedzieć Jakeowi co mam.
     Rotxowi nie trzeba było powtarzać, spanikowany pobiegl w kierunku wioski. Za nim pobiegła również Tuk z Kiri.
- Nie.- Lo'ak wyciągnoł nóż zaciskając go mocno w pieści i przybierając bardziej bojową poze.
- Oh no nie żartuj sobie zemnie. Naprawdę? Nie zdążysz zrobić kroku a zostaniesz już napakowany kulkami.
     Uśmiechnięty Miles mierzył Lo'ak wzrokiem. Wszystkiemu przyglądała się Tsireya która zaczęła wykonywać coraz bardziej nerwowe ruchy.
- On ma rację, Lo'ak choć po pomóc. Nie damy rady nic tu zrobić.
     Chłopak zignorował ją i żucił się do ataku unosząc dłoń z nożem wysoko nad głowę przypuszczając następnie cios na gardło przeciwnika. Miles jednak bez problemu chwycił rękę chłopka i mocno scisnoł.
- powinienem cie w tym momencie zabić, ale przyznam że bardzo odważna i szlachetana decyzja.- zaczoł wykręcać dłoń chłopaka coraz bardziej aż pod wpływem bólu nie upuścił noża.
- puść już go proszę!!- krzyczał przerażona Tsiereya.
     W między czasie Aonung podbiegł do leżącego noża ale za nim zdążył go podnieć poczuł przyłożony do głowy pistolet.
- No nie tym razem.- Zaśmiał się Quaritch a następnie wykręcił dłoń Lo'ak jeszcze bardziej.
     Rozległ się nie przyjemy dźwięk łamanej kości a następnie syk bólu.
Miles puścił Chłopak który bez sił upadł na ziemię wyglądając podobnie jak nie przytomny Neteyam. Aonung natomiast dostał mocne uderzenie pistoletem w tył głowy które sprawiło że był już trzecią leżącą na pisaku osobą.
- Ehhhh, ich wina moją droga, nie moja.- rzucił do Tsirey a następnie chwycił Neteyam zarzucając go sobie przez barki i skierował się w kierunku lasu
    

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz