Nie ma świadków, nie ma śladów

229 16 2
                                    

Lo'ak i Kiri stali na wydeptanej ścieżce między drzewami. Przed nimi znajdowała się nie wielka plaża otoczna z obu stron wysokimi na mniej więcej 6 metrów formacjami skalnymi. Jedeyna droga prowadząca do tej zatoki prowadziła przez tropikalny Las.
- Dobra, jeszcze trochę i jak nie przyjdą to idziemy spowrotem.
- Okej.
     Czekali na Anounga i Tsireya'e. Odkąd lo'ak, Kiri i Neteyam zostali zaakceptowania przez tutejszą młodzierz, ich zwyczajem było przychodzić tutaj i uczyć się tego co Aonung i Tsireya mieli możliwość im pokazać. Uczyli się tu lepiej pływać, polować pod wodą i wstrzymywać oddech na dłużej. Te treningi trwaly już z miesiąc w tym miejscu. Na początku wszystkiego uczyli się na plaży znajdującej się bez pośrednio obok wioski.
- Hej!
     Lo'ak i Kiri odwrócili się za siebie w stronę lasu słysząc głos swojej przyjaciółki
- Hej, czemu się spóźniliście?-Zapytał Lo'ak Tsirey.
- Jest spora akcją przy wiosce.-Odpowiedział Aonung.
- Co się stało?- Dopytywał chłopak-
- Ktoś umarł... sami nie wiemy jeszcze kto. Przyszliśmy tu po was jak najszybciej. Dzisiaj sobie nie popływamy.
- Wy tak serio?
- Tak, Idziemy szybko.
     Szybkim krokiem udali się do osady.

- Wodzu, nie ma żadnych śladów. Nie wiem jak ktoś lub coś mogło tego dokonać nie odbijając stóp na piasku.
- Ktoś, nie coś. Na naszej wyspie nie ma natyle inteligentnych drapieżników które zacierały by są sobą ślady. To musiał być albo człowiek nieba, albo jakiś navi.
Ofiarą był dwudziestosześcio letni łowca. Pełnił warte po tej stronie plaży kiedy ktoś go zaatakował.-
- Już jestem!- Powiedział Jake.-
- Co się stało... cholera...
     Dostrzegł leżącego na piasku w nie wielkiej kałuży krwi jednego z łowców plemienia Metkayina. Ofiarą miała dwie rany, jedną na plecach a drugą na brzuchu. Łowca leżał na plecach przez co nie było widać tamtej rany natomiast ta na brzuchu była dobrze widoczna. Głęboka i długa, jak by ktoś wbił nóż a następnie przytrzymując ofiarę przejechał nim od prawj strony do lewej. Brzuch był poprostu praktycznie całkowicie rozcięty. Rana była na tyle duża ze spokojnie dało dostrzec się wnętrzności ofiary. Rana była duża a krwi dosyć mało...
- Wodzu, też widzisz to co ja?-
- Ciało? Oczywiście że...-
- Nie! Chodzi mi o to że krwi jest- zdecydowanie zamalo jak na tak- ogromne rozcięcie.
- Hmmmm. Masz rację, nie zwróciłem na to uwagi.
- Wiesz już co podejrzewam?
- Że on wcale nie zginął w tym miejscu... Ktoś go tu przeniósł?
- Tak mi się wydaje. Ktoś chyba chciał abyśmy go znaleźli.

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz