finał 6

55 6 8
                                    

Neytiri od dobrych 30 minut próbowała skontaktować sie z Jake'm jednak on nie odpowiadał. Nie wiedziała co ma teraz robić, ludzie krążyli zarówno po lesie jak i po plaży więc na wyspie zdecydowanie nie było już bezpiecznie. Nie miała pojęcia jak wygląda sytuacja, co z dziećmi, czy Neteyam się odnalazł? Przyszła go tu szukać ale teraz już widziała że w lesie napewno go nie ma.
Mimo tylu dręczonych ją pytań nie dopuszczała do siebie najgorszych myśli. była pewna że wszyscy są bezpieczni, a przynajmniej tak sobie wmawiała.
Nie chcąc tracić więcej cennego czasu ruszyła szybkim krokiem ma przud pchając sie w największe zarośla tak aby nikt jej nie zauważył.  Przeszła zaledwie jakieś 20 metrów gdy zauważyła jakiegoś żołnierza przedzierającego się przez las.
Instynktownie w mgnieniu oka zchowała się za najbliższym drzewem przywierając do niego mocno plecami. Na tle strzałów i innych odgłosów walki była w stanie usłyszeć szeleszczące liście i łamiące się gałęzie. Przez ten ułamek sekundy kiedy zauważył człowieka była w stanie dostrzec że nie był w metalowym szkielicie ani żadnej innej maszynie. Zapewne gdzieś w okolicy musi być wsparcie, sam uzbrojony tylko w karabin nie wszedł by tu raczej.
Po krótkiej analizie sytuacji sięgnęła ostrożnie ręką do strzał przymocowanych do przepaski na plecach. Robiła to jak najciszej i jak najbardziej starannie aby nie wystawić żadnej z części ciała za bezpieczną ochronę jaką stanowiło drzewo. Po chwili strzała była już gotowa do wystrzelenia w powietrze. Neytiri napiła łuk jednak zdała sobie sprawę że pod jej nogą w tym samym czasie coś upadło.
Spojrzała w dół i spostrzegła dziwną zieloną kulkę z jakąś zawleczką.
3 sekundy później granat wybuchł unosząc w powietrze sporą ilość ziemi, liści, paproci i pozostałej zawartości ściułki.

Neteyam obudził się w nieznanym sobie miejscu. Tego typu sytuacja, gdzie dostaje wpierdol a następnie budzi się w nieznanym sobie miejscu nie była jego pierwszą, jednak wtedy był to las, teraz znajduje się definitywnie w jakimś pomieszczeniu. Czuł że zarówno z jego nosa jak i czoła leci krew, chcial przetrzeć twarz dłonią i wtedy zorientował się że jego prawa ręka jest przypięta kajdankami do jakieś rury. Rozejrzał się dookoła szukając czego kolwiek co mogło by posłużyć mu w walce. Pomieczenie było sporych rozmiarów, na środku znajdował się jakieś duży wbudowany w podłogę stół, w koncie umieszczona była kanapa i jakąś Pułka na której leżał... metalowy Charpun jednak zdecydowanie poza jego zasięgiem.
Chłopak wzdechnoł a następnie już z  należności pociagnnoł kilka razy za kajdanki próbując się uwolnić.
Jego próby przerwał dźwięk otwierających się automatycznie na boki drzwi które z jakiegoś powodu umknęły uwadze Neteyama.
Do pokoju Wszedł również nieco pokaraskany Miles. Podszedł dosyć blisko a następnie przysuwając sobie krzesło usiadł na przeciwko chłopka.
- Twoje smoczysko nie żyje, bardzo mi przykro.- Powiedział szczerym tonem Półkownik.- Trzeba było nie spierdalać.- Dodał.
Neteyam parsknoł krótkim śmiechem na te słowo. Miałem się mu dać złapać? Jasne.- pomyślał sobie lecz nie odważył się wchodzić w jaką kolwiek dyskusje z Quaritchem.
Nastał gluch cisza którą po chwili tak jak te poprzednią przerwał Miles.
- No generalnie to teraz sobie poczekamy i zobaczymy czy szantaż zadziała na twojego starego jak ostatnio.- Wstał z krzesła I bez słowa  wyszedł z pomieszczenia.

Jake biegł przez plaże ciągnąc wręcz za sobą kiri która ledwo nadążał mu Kroku. W pewnym momencie Jake pokierował ich w stronę drzew i tam na chwilę przystanęli.
- Kiri, co z Lo'akiem i Tuk, gdzie oni są?- pytał zdenerwowany Jake
- Eeee Tuk pod jedną z tych roślin pod wodą a Lo'ak... nie wiem gdzie ale on i Neteyam gonili Milesa na ikranach.
- Co robili?- dopytywał mając nadzije że się przesłyszał.
- No lecieli za nim I próbowali go zabić.
- Świetnie. - Wyjrzał zza krzaków i rozejrzał się.- Muszę po niech wszystkich iść.
Kiri pomachała głową na znak że rozumie.
- Czekaj tu i Proszę nie ruszaj sie z tąd. A i jescze jedno, zaraz wracam.
     Jake szybko i chicho wychylił się z krzaków i sięgnoł po najbliższy leżący karabin. Złapał go dwoma palcami i ostrożnie przyciągnoł a następnie z powrotem zchował się w krzakch. Nacisnoł odpowiedni przycisk i sprawdził stan magazynka. 8 na 50 naboi. Zawsze coś.
- Masz, tylko 8 naboi ale zawsze coś do obrony. Pamiętasz jak uczyłem was jak z tego korzystać?
Kiri poraz kolejny pomachała głową na znak tego że pamięta.
- W takim razie nie ruszaj się z tąd i używaj dopiero w ostateczności, ja idę po tą całą resztę.

Neytiry powoli otworzyła oczy. W powietrzu w ciąż unosiły się odłamki podłoża tworząc piaskową mgłę. Neytiry leżała w tym stanie otępienia zaledwie kilka sekund lecz dlaniej wydawało się to jakby minęło kilka godzin.
Przeniosła się do pozycji siedzącej a następnie przetarła dłońmi bolące od odrobinek ziemi oczy. Następnie próbował dostrzec jej łuk, jednak nie była w stanie Dojrzeć go nigdzie dookoła. Obawiała się że jej broń albo została wyjebana poza pole widzenia albo najzwyczajniej została rozwalona co wkrótce się potwierdziło. Gdzieś zza krzaków wystawał wbity w ziemię, złamany, zdobiony patyk wyglądający na dawną część łuku. Wiedząc że broni dystanoswej już nie posiada postanowiła uciec, jednak jej próba wstania zakończyła się nie powodzeniem. Neytiry bała się spojrzeć na swoje nogi obawiając się najgorszego. Po momencie jednak odważył się to zrobić. Ku jej pozytywnemu zaskoczeniu nie wyglądało to tak źle. Kończyny były mocno pocharatane, z niektórych miejsc wystawały kawałki drewna które wbiły się w ciało ale ważne że te nogi poprostu były. Zatem nie umiejętność korzystania z nich była spowodowana adrenaliną, i szokiem. Ponowiła próbę wstania, która udała się mniej więcej do połowy bo po zrobieniu dwóch kroków znów upadła na zimie. W tym samym momencie kiedy Neytiry upadła, nad jej głową przeleciało kilka pocisków.
Neytiry w szoku jął najszybciej podczołgała się do jakiegoś drzewa i zchowla się za nim unikając strzałów.
Po chwili rozpoczęła się kokejna seria jednak żaden z naboi nie przebił się przez gruby pień drzewa. W powietrzu poraz kolejny zaczęły unosić i odłamki kory i pojedyncze spadjace liście.
Nagle zadała cisza.
"Przeladowanie" pomyślała Neytiry.
Natychamistowo korzystać z okazji wstała I wybiegła zza drzewa w kierunku z którego do niej strzelano. Nogi całe jej się trzęsły i po chwil znów się wywaliła lecz nie mogła teraz dać za wygraną. Widział 10 metrów przed sobą człowieka który właśnie napełniał nabojami magazynek. Czołgała się coraz szybciej powodując coraz większy chałas. 6 metrów, 5, 4, 3...
Żołnierz już zapełnił magazynek kiedy dojrzał czołgająca się do niego Na'vi. Odruchowo zrobił dwa gorączkowe kroki do tyłu jednak Neytiry zdążyła chwycić go za nogę. Gwałtownym pociągnięciem przewruciła go na plecy a następnie przyciągnęła go bliżej.
Spanikowana człowiek siegnoł po nuż przypięty przy pasku i wbił go w ramię Na'vi.
Neytiri popatrzała na niego gniewnym wzrokiem sycząc złowrogo.
- Takie coś jest dla nas jak... wykałaczka? Tak to chyba nazywacie.- wyszydziła wyjmując nie wielki w porównaniu do niej nuż z swojego ramienia.
- Proszę, zostaw mnie, pozwól mi odjeść. Mam rodzinę!- przekonywał spanikowany merzczyzna.
- Przykro mi, nie rozumiem angielskiego.- powiedziała ironicznym tonem Neytiry oczywiście po angielsku.
Leżąc praktycznie na nim Neytiry uniosła trzymane w pieści ostrze a następnie nie zważając na błaganie mężczyzny wbiła mu nuż prosto w oko

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz