runda pierwsza

81 4 9
                                    

Cały manewr powrotu do wioski trwał nie za długo. Neteyam I Lo'ak zrobili 6-7 rund między skałami trzch braci a wioską i wszyscy byli już na miejscu.
     Ostatni wrucił Neteyam który leciał jeszcze po Rotxo który został na skałach jako ostatni. Po powrocie obaj zeskoczyli z Ikrana, Rotxo rzucił coś w stylu "Dzięki" I poszedł najprawdopodobniej do siebie. Net natomiast pogłaskał kilka razy zwierze a następnie dał mu znak że może już odlecieć. Ilran wzbili się na nie wielką wysokość i poleciał w stronę drzew szukając pewnie swojego kolegi który już wcześniej został wypuszczony przez Lo'aka.
Gdy smok zniknoł za drzewami Neteyama odwrócił się w lewo z zamiarem pujścis do domu. Kiedy to zrobił zobaczył przed sobą Nie wyraźną przez panujący półmrok ale w ciąż rozpoznawalną sylwetkę Aonunga. Zatrzymał się i patrzył nie wiedząc za bardzo co zrobić. Obaj wyglądali jak idioci stojąc tak bezczynnie na przeciwko siebie, ale żaden z nich nie wiedział co powiedzieć lub zrobić.
- H...hej, jak tam?- Rozpoczoł Aonung.
- Hej? Serio?- zaśmiał się Neteyam.
- No nie widział poprtu co powiedzieć.
- To nie mów.- Wzruszył ramionami i ruszył doprzodu przechodząc obok Aonunga. Zatrzyam się po kilku krokach i obrucił za siebie.- No choć, na co czekasz?
- Eeee No wsumie ja nic, już idę.- szybkim krokiem podbiegł do towarzyszą aby iść obok niego.- Mogę się o coś spytać?
- Pewnie.
- Czy ja coś źle powiedziałem albo zrobiłem?
- Eeee Nieeee? Czemu niby.- na twarz Neteyam zagościła zdziwiona mina.
- No bo mam wrażenie że tak jakoś bo nie wiem, nie gadasz zabardzo ze mną, i się jakoś inaczej zachowujesz.
     Kilka następnych metrów pokonali w ciszy.
- Nie jestem obrażony abo coś. Ale dobrze że mówisz bo nie chce żebyś myślał że mam jakiegoś focha albo coś.
- Czyli wszystko jest dobrze? Nic się pomiędzy nami nie psuje?
- Nie, taki poprstu jestem... trochę dziwny i tyle.
- A udowodnisz.- Zatrzymał się i chwycił chłopka za ramię aby też się zatrzymał.
- Ale co? Nie rozumiem chyba.
- Że się nic pomiędzy nami nie psuje.- Usmiechnoł się szeroko.
- Eeee a muszę?
- Tak, bo jak nie to będę smutny.
     Nie czekał długo, chłopka zrobił jeden krok do przodu i szybko pocałował go w usta. Kiedy już skończył rozejrzał się dookoła a następnie znów ruszyli w kierunku wioski.
- To jest szantaż emocjonalny. Jeszcze raz takie coś i sprawa trafia do sądy.- Zażartował Neteyam.
- Nie strasz nie strasz bo się zesrasz.
- Co?
- Nic.- Aonung odwrócił głowę w drugą stronę i zaczoł gwizdać.



Dwie godziny później.
 

Było już pUzyN0. Kiedy Jake Sully obudził się słysząc jakieś odgłosy nie daleko domku. Nie były to głosy fal, wotru czy chodzących na'vi. To brzmiało jak by ktoś chodził w butach po ścieszkach między domkami. Po chwili Jake zorientował się ze odgłos się oddala.
Zaniepokojony domyślając się kto jest autorem dźwięku rozejrzał się po pomieszczeniu sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Neytiri spała obok, nóż, łuk i toporek leżały oparte o coś na wzór stojaka, radio do komunikacji było. W takim razie po co Miles Quaritch tu był. Czemu mnie nie zabił. A może mi się przesłyszało?
     Te myśli nie dały mu spokoju. Chwycił za siekierkę i wyszedł z domu na ścieżkę kierując się na plażę. Kiedy już tam dotarł odrazu dostrzegł ślady butów kierujące się prosto a następnie skręcające w miejsce którego przez ciemność nie dało się dostrzec. Jake rozejrzał się jeszcze raz dookoła siebie i zauważył że śladów jest pełno. Robiły one kółka, zawijasy, szlaczki, generalnie chuje muje dzikie węże. Merzczyzna przetarł oczy i rozejrzał ponownie, nie przewidziało mu się. Stał tak na granicy plaży i pierwszy domków z toporem w ręce patrolując okolice. Nagle usłyszał szybkie kroki z prawej strony, odwrócił się szybko i zobaczył wręcz sprintującego w jego stronę Milesa. Przeciwnik zatzryam się 3 metry przed nim wyjmując zza paska nóż. Jake chwycił topór w prawą rękę i szybko zamachnoł się nim żucając w napastnika. Miles zrobił unik na bok omal nie tracąc rownowagi lecz ostatecznie utrzymał się na nogach. Zrobił dwa szybkie kroki do przodu zamachując się nożem niczym mieczem samurajskim kierując go na wysokości klatki piersowiej. Jake odskoczył unikając ostrza, zaparł się jedną z nóg wbijając ją mocno w piasek a następnie mocno unisuł do góry sprawiając że piasek poleciał do przodu wpadając w oczu Milesa.
- Kurwa mać.- sapnoł Miles a następnie zaczął zadawać kilka kolejnych ciosów nożem na ślepo za nim nie odzyskał wzroku.
     Kiedy Miles z powrotem zaczął widział chwycił nóż kierując go ostrzem na Dół, a następnie jął rosowy psychopata zadał mocny cios celując w głowę Jake'a. Ten natomiast w ostatniej chwili wystawił dłoń która został przebita na wylot przez ostrze. Drugą rękę zacisnoł mocno na dłoni Milesa w której miał nóż. Quaritch natomiast drugą dłoń położył na szyi sullyego i zasisnoł ją mocno próbując go udusić. Siłowali się tak przez chwilę dopuki Jakeowi nie udało się przekręcić przebitej dłoni w taki sposób że ostrze zostało skierowane w kierunku uda Milesa.
- Zdychaj w końcu.- Miles zasisnoł dłoń na szyi Jake'a jeszcze mocniej.
     Mogło by się wydawać że za kilka sekund będzie już po Sullym ale w samom porę korzystając z uwagi wroga skupionej na duszeniu go z całej siły pchnoł sprawną dłonią nóż prosto w udo przeciwnika.
     Na twarzy Milesa zagościł wyraz fizycznego bólu. Pościł Jake'a I odsunoł się na dwa metry tamując dłońmi krwotok z nogi. Jake upadł na plecy łapczywie nabierajacy każdy kolejny wdech.
- No cóż, runda pierwsza zremisowana.- wydusił zadyszany Miles.
     Następnie chwycił oburącz mocno rękojeści noża i zdecydowanym ruchem wyciagnoł go z mięśnia powodując nagły wytrysk cienkiego strumienia krwi z rany.
- Nie odpuścisz skurwielu, choćbyś miał umrzeć z 5 razy.- Jake podniósł się stając na równych nogach mierząc wzrokiem Quaritcha.
- Oczywiście że nie. Nawet jak mnie zabijesz to ja tu wrócę, więc jeśli chcesz ułatwić sprawę lub zginąć w jakiś mniej bolesny sposób to radził bym strzelić sobie z łuku w łeb lub poprosić o to tej twojej walniętej żonki.
- Ta... Wiesz że wystarczy że zawołam teraz o pomoc?
- A wiesz że ja już to zrobiłem? Kiedy stałeś tu jak debil weszłem do twojego domu i zabrałem te twoje radyjko. Aaaa i pewnie zastanawiasz się co z twoją rodziną, nie żyją przykro mi. To znaczy nie, źle to ująłem twoja starsza córa się obudziła więc musiał dostać kosę żeby się zaraz dzrzec nie zaczęła.
     Jake słysząc to odrazu odwrócił się I wskoczyłem na chodnik wioski biegnąc w kierunku domu.

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz