Trzy kobiety szły przez las za liczną grupą wilkołaków. Dwie z nich były niespokojne i zerkały nerwowo na plecy wysokiego wilkołaka, który szedł na przedzie. Trzecia zaś szła dostojnym krokiem z wysoko uniesioną głową. Sprawiała wrażenie pewnej siebie i o to jej chodziło. Zwłaszcza gdy otaczały ich trzy obce watahy.
- Nie podoba mi się to, El.
Odezwała się do niej kobieta łudząco do niej podobna. Gdyby nie masa obwisłych szali i korali oraz bransolet, które brzęczały z każdym jej ruchem, trudno byłyby komuś je od siebie odróżnić. Mówiła szeptem jakby w obawie, że których z wilkołaków ją usłyszy i dowie się o jej strachu.
– Nie powinnyśmy się mieszać w te sprawy.
- To Talia kazała nam przyjść. – Odparła spokojnie kobieta, nazwana El. W przeciwieństwie do swojej siostry bliźniaczki, nie mówiła szeptem. – Widocznie zależy jej, abyśmy były przy tym obecne. – Dodała i spojrzała na Narcyzę, która otworzyła już usta, aby coś powiedzieć, jednakże je zamknęła, widząc władcze spojrzenie swojej siostry. Nienawidziła go. Był on oceniający i zmuszał do posłuszeństwa, o ile dało się coś takiego dokonać jedynie za sprawą jednego spojrzenia. Szły, więc dalej w milczeniu.
Dziewczyna, która szła zaraz za siostrami, była od nich dużo młodsza. Była do nich podobna nie licząc jasnych upiętych w warkocz włosów i zielonych oczu. Nie interesowała ją wymiana zdań swojej matki i ciotki. Spoglądała cały czas wokół siebie, jakby chciała dostrzec coś, co bardziej przykułoby jej uwagę. Gdy wyszły z lasu, kierując się ku opuszczonej destylarni, kątem oka zauważyła ruch. Utkwiła spojrzenie w dali i obserwowała, jak dwa małe punkciki biegną w przeciwną stronę, oddalając się od budynku. Gdy jej głowa wracała do sióstr, jej wzrok zatrzymał się na kolejnym punkcie. Zanim weszła do środka, widziała, jak młody chłopak kuca za drewnianymi skrzynkami. Nie widział jej i dziewczyna miała nadzieję, że tylko ona go zauważyła.
- Ann pośpiesz się. – Rzuciła przez ramię Elizabeth, pośpieszając tym córkę.
Dziewczyna odwróciła wzrok od chłopaka, poprawiła jeansową kurtkę i weszła za swoją matką do środka destylarni. Zajęła miejsce obok dwóch kobiet, zaraz przy wejściu stając blisko ściany. Wilkołaki, które znajdowały się w środku, nie zwracały na nich uwagi lub wręcz ignorowały ich obecność.
Ann nie do końca się to podobało. Ona, jej matka i ciotka pochodziły z jednego z potężniejszych rodzin czarownic, jakie znało Beacon Hills. Od lat służyły równie potężnej rodzinie wilkołaków, jakim byli Hale i sam już ten fakt powinien być powodem do okazywania im szacunku. Jednak z jakiegoś powodu tak nie było i teraz czuła się jedynie jak nic nieznaczący obserwator lub jak wcześniej zauważony chłopak podglądający ich zza dziurowej ściany.
- To tam!
Głośne, basowe słowa wyrwały ją z zamyślenia. Skupiła uwagę na wysokim mężczyźnie o twarzy pełnej blizn. Wskazywał na coś, co wisiało ponad ich głowami. Gdy uniosła głowę wyżej, zauważyła obciętą niedbale linę. Jej splot był rozwiązany i wisiał nad nimi niczym słomiane włosy.
- Widzicie? – Upewnił się wilkołak. – Zaciągnęli go tutaj ze strzałą w gardle, powiesili i przecięli na pół. Zabili jednego z nas!
- Z was.
Sprostowała młoda kobieta o popielatej karnacji i ciemnych włosach. Była szczupła, ale równie dobrze zbudowana. Ann wiedziała, że nazywa się Kali i jest Alfą własnego stada. Plotki o jej temperamencie krążyły wśród członków jej własnej watahy i stąd wiedziała, że nie należy jej denerwować.
– Co mnie obchodzi twoja wataha?
- Myśliwi nie rozróżniają, kto, do jakiej watahy należy.
Odpowiedziała Laura Hale, równie młoda dziewczyna o jasnych włosach i bladej cerze. Zrobiła krok do przodu i spojrzała na Kali wyzywająco.
CZYTASZ
Darkweather cz. III: Alfy, Bety, Omegi (Teen Wolf fanfiction)
FanfictionW Beacon Hills ponownie dzieją się rzeczy nie do wytłumaczenia. Zwierzęta szaleją ze strachu, ludzie znikają, a w mieście pojawiło się nowe stado wilkołaków, które wcale nie jest przyjaźnie nastawione do grupy nastolatków. Opowiadanie zostało opar...