Rozdział XXII. Trzecia ofiara

53 7 1
                                    


Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Oblizała suche usta i natychmiast poczuła pot wymieszany z pyłem. Otworzyła oczy biorąc jednocześnie duży wdech. Odkaszlnęła nadmiar kurzu, który dostał się do jej płuc i spróbowała się rozejrzeć. Była przywiązana do czegoś nieregularnego i szorstkiego. Ręce i nogi miała skrępowane liną tak skutecznie, że trudno było jej poruszać którąkolwiek z kończyn. Czuła jak w plecy wbijają jej się ostre końce czegoś, co przypominało jej patyki. Poruszyła się ponownie jednakże jedynie jęknęła z bólu.

- Już myślałam, że nie żyjesz.

Czarownica znieruchomiała. Znajomy głos dochodził z tego samego pomieszczenia jednakże trudno było jej dostrzec osobę mówiącą. Nie miała okularów na nosie, ale zaraz jak jej oczy zdołały przyzwyczaić się do otaczającej jej ciemności rozpoznała pociągłą twarz i śniadą cerę. Czarne oczy Melissy obserwowały ją uważnie. Podobnie jak ona była skrępowana linami i przywiązana do drewnianego słupa, który podpierał lichą konstrukcję.

- Mówiłem, że słyszę, jak oddycha.

Inez obróciła głowę na tyle, ile mogła i zobaczyła szeryfa Stilińskiego. On też był skrępowany.

- Pani McCall, Szeryfie. – Wydała z siebie ciche powitanie, po czym ponownie musiała odkaszlnąć zatęchłe powietrze.

- Cieszę się, że cię widzę Inez. – Zaczął Stiliński. – Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

- Czy ona nas teraz zabije? – Zapytała Mellisa, patrząc to na jednego to na drugiego.

Inez chwilę milczała. Rzeczywiście w pomieszczeniu była ich trójka. Czyli tyle ile Darah składał ofiar z danej grupy. Jednakże dziewczynie coś się nie zgadzało.

- Nie. – Rzekła w końcu, rozluźniając obolałe ramiona. – Nadal potrzebny jest trzeci opiekun.

- Lub rodzic. – Dodał Szeryf, przyglądając jej się uważnie. – Ale nie rozumiem, co ty tu robisz. – Obrócił głowę ku mamie Scotta. – Czy ona też...

- Nie. – Kobieta pokręciła głową, a Inez w tym czasie przysłuchiwała się tej dziwnej, wymianie zdań patrząc na obojga pytająco. – Ona nie jest wilkołakiem.

Dziewczyna zrobiła duże oczy, ponownie wodząc od Mellisy do szeryfa.

- Trochę już tu siedzimy. – Odparła kobieta, wzruszając niewinnie ramionami.

- W takim razie co wspólnego masz z tym wszystkim? – Zapytał ojciec Stilsa, zwracając się tym razem do Inez.

Dziewczyna utrzymała chwilę jego spojrzenie, po czym wypuściła z siebie zastałe powietrze.

- Sama do końca nie wiem. – Odparła, a po dłuższej chwili ciszy zapytała. – Ile pan już wie?

- Dopiero zaczynałam. – Wtrąciła Mellisa. – Jeśli chcesz, możesz sama opowiedzieć resztę.

Rzekła to z takim spokojem, że brwi Inez powędrowały do góry. Czy ona zdawała sobie sprawę z tego, że Jennefer może wrócić w każdej chwili z trzecią ofiarą i poderżnąć nam wszystkim gardła? Czy była świadoma tego, że może już nigdy nie zobaczyć swojego syna? A może doskonale o tym wiedziała i zdołała się już z tym pogodzić?

- Jak nie, to będę tłumaczyć dalej. – Dodała kobieta, widząc szok na twarzy dziewczyny. – W Beacon Hills istnieją wilkołaki takie jak Scott i Derek Hale. Była też Kanima, którą był Jeckson Wittmore, chyba pamiętasz te dziwne morderstwa parę miesięcy temu?

- Jak mógłbym zapomnieć. – Odparł znacząco Szeryf, spoglądając ukradkiem na Inez, która ich nie słuchała.

Dziewczyna w tym czasie rozglądała się uważnie po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co może dać im szansę na ucieczkę. Wiedziała, że ze skrępowanymi dłońmi nie da rady użyć magii, aby się uwolnić. Nie znała zaklęć, których używa się bez gestów, bo Narcyza nie nauczyła jej tego i teraz wiedziała, że był to zamierzony efekt.

Darkweather cz. III: Alfy, Bety, Omegi (Teen Wolf fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz