3. pies, skręt i stara karuzela

1.2K 87 52
                                    

– Jak się czujesz?

Nawet nie kłopocząc się z pukaniem, Gabrielle otworzyła drzwi ze świstem, nonszalancko opierając się o futrynę. Znów miała na sobie swoje ukochane spodnie w kolorze jaskrawej zieleni, koszulkę z logo 5 Seconds of Summer i wściekle czerwoną farbę na łbie. Uważnie przypatrywała się, jak biegam po pokoju wrzucając do rozłożonej na kanapie walizki stos ubrań, przeróżnych ładowarek i segregator pełen notatek z ostatnich zajęć.

– Chujowo - parsknęłam, usiadłszy na środku dywanu pośród swojego własnego syfu. – Czyli dokładnie tak, jak wyglądam.

Ten dzień był... po prostu ciężki - poczynając od porannych zajęć z Anatomii gryzoni, poprzez egzamin z Neurobiologii, skończywszy na pożegnaniu z Ericem, o którym bardzo chciałabym zapomnieć do tego stopnia, że tuż po powrocie do mieszkania zgarnęłam z szafki słuchawki i odpalając jedną z moich depresyjnych playlist, przebiegłam pięć kilometrów niemal bez zatrzymywania się. Musicie wiedzieć, że poza zajęciami jogi, na których okazjonalnie towarzyszyłam Julii, byłam raczej na bakier z każdym innym rodzajem sportu, a tym bardziej z bezsensownym bieganiem po mieście. Wtedy jednak z uporem maniaka gnałam okolicznym parkiem przed siebie licząc, że wraz z mijanymi emerytami i matkami z małymi dziećmi w wózkach zostawię za sobą także moje problemy. Cóż, tak się chyba jednak nie stało, bo gdy tylko dotarłam pod blok, a w słuchawkach popłynęło How Am I Supposed To Live Without You Michaela Boltona, miałam ochotę w podskokach oraz z pieśnią na ustach podłożyć się tuż pod nadjeżdżający tramwaj.

– Jedziesz gdzieś? - Gabi niezrozumiałym wzrokiem obrzuciła mój bagaż i syf, jaki narobiłam pakując go.

– Do domu - mruknęłam posępnie, zwijając w dłoni kabel od laptopa, po czym cisnęłam go na kilka par jeansów.

– Jutro masz kolokwium z Anatomii.

Przyjaciółka spojrzała na mnie dokładnie tym samym wzrokiem, jakim robił robił to mój ojciec, za każdym razem przypominając mi, że gdybym tylko wybrała prawo, teraz miałabym ciepły stołek w kancelarii jego nowej żonki na wyciągnięcie ręki. Cóż, prawda była taka, że szybciej rzuciłabym te studia w diabły, niż wytrzymała z Noelle w jednym pomieszczeniu dłużej niż dwie godziny, ale póki finansował moje mieszkanie nie zamierzałam mówić tego na głos.

– Załatwię sobie lewe zwolnienie lekarskie.

– June, znowu uciekasz od problemów - westchnęła, kucając tuż przede mną. – Chcesz o tym porozmawiać?

– A masz alkohol?

– Stara, pytasz dzika czy sra w lesie -Rossi uśmiechnęła się cwaniacko, bo poza wagonem fajek skitranym głęboko w szafie, miała także barek pełen wódki, dziesiątek rodzajów win i likierów w smakach, o których istnieniu nie wiedzieli nawet najstarsi górale. – Czysta czy sikacz?

– Cokolwiek.

Komu jak komu, ale Gabrielle dwa razy nie musiałam tego powtarzać. Wstała i z uśmiechem zawijającym jej się wokół głowy zniknęła w swoim pokoju, po chwili wracając do mnie z butelką własnej roboty wina, pędzonego w domowych odchłaniach przez jej dziadka, który wcale nie przesadzał z rozcieńczaniem swoich trunków

– Nie będziemy trzymać trupa w szafie - to powiedziawszy, podsunęła mi pod nos wypełnioną po brzegi literatkę. – Pij, bo szkło się męczy. Długo zamierzasz zostać u mamy?

– Miesiąc, może dwa.

– June, litości - Gabrielle popukała się w czoło, dając wyraz swojemu zdenerwowaniu.

– Wrócę po weekendzie. Chyba muszę sobie to wszystko ułożyć w głowie na nowo.

– Zależało ci na nim - bardziej stwierdziła niż zapytała, obracając w dłoni jeden z kryształowych kieliszków swojej babci. – Rany, a myślałam, że to po prostu twój kolejny głupi wymysł.

how to be a heartbreaker | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz