epilog

1.4K 80 152
                                    

june vazquez: guess who's back bitches!

pablo gavira: WRÓCIŁA

julia soler: no wreszcie

julia soler: już miałam wynająć twój pokój torre

pablo torre: 👁️👄👁️

gabrielle rossi: ZESIKAM SIĘ

stella rubio: 🎉🎉

pedro gonzalez opuścił(a) chat.


Passenger, ulubiony zespół mojej mamy, w swoim największym hicie śpiewał kiedyś o tym, że potrzebujemy światła tylko wtedy, gdy przygasną światła; że brakuje nam słońca jedynie wtedy, kiedy pada deszcz; że nienawidzimy podróży tylko wtedy, gdy tęsknimy za domem.

Że kochamy kogoś wtedy, gdy pozwolimy mu odejść.

Stwierdzenie, że miłość przychodzi powoli, a odchodzi szybko uważałam jednak za błędne. Zakochiwanie się w rzeczywistości było banalnie proste - uczucie atakowało nas w najmniej spodziewanym momencie, robiło istną sieczkę z mózgu, sprawiało, że nie dostrzegaliśmy wad drugiej osoby i przedstawiało rzeczywistość w różowych okularach - nawet gdy nie była ona taka kolorowa. Później zostawiało nas samych z pustką w sercu, gapiących się w sufit w oczekiwaniu na jakiekolwiek wyjaśnienia.

Czy byliśmy niewystarczający?
Co zrobiliśmy nie tak?
Czy po prostu tak właśnie działał świat?


– Jesteś wreszcie! - Julia oplotła swoje ramiona wokół mojej szyi, o mały włos nie przewracając mnie w progu razem z walizką, torbą pełną wciśniętego mi przez mamę jedzenia oraz ogromną palmą, którą okazjonalnie kupiłam w supermarkecie nieopodal naszego bloku. – Jezu, tak strasznie się cieszę!

– June! - z sąsiedniego pokoju dobiegł nas radosny okrzyk Gabrielle i nie minęła chwila, a brunetka była już przy mnie zachowując się tak, jakbyśmy nie widziały się co najmniej dekadę.  – Torre, chuju, wyłaź z kibla, June wróciła!

– Torre? - uniosłam podejrzliwie brew, skanując wzrokiem Soler od stóp do głów. – Juls, chcesz mi może coś powiedzieć?

Gabi aż pisnęła z radości, skacząc przy mnie niczym wierny piesek witający swojego pana po trwającej całe lata świetlne wycieczce do sklepu.

– Julia i Pablo są...

– No, to ja może zrobię nam wszystkim kawy!

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że pod moją nieobecność wydarzyło się więcej niż mogłabym się spodziewać. Z zaskoczeniem odkryłam, że Julia i Gabrielle wymieniły się pokojami, przemalowały korytarz na odcień butelkowej zieleni oraz przemeblowały niewielki salon, a naszym nowym współlokatorem został wałęsający się przy mojej nodze szylkretowy kot z różową obróżką. Moja sypialnia wyglądała niczym żywcem zdjęta z katalogu meblarskiego - szyby w oknach nie nosiły na sobie nawet najmniejszego zacieku, na półkach na próżno było szukać kurzu, na ławie stały patyczki zapachowe, a drzwi balkonowe były lekko uchylone, wpuszczając do środka odrobinę chłodnego jesiennego powietrza.

Pragnęłam wrócić tu na nowo, z czystą kartą, jako lepsza wersja samej siebie. Czas spędzony w rodzinnej Saragossie uświadomił mi jak bardzo potrzebowałam odetchnąć, zaczerpnąć świeżego powietrza, rozwinąć skrzydła i nauczyć się dbać o siebie tak samo jak dbałam o kogoś, kto brutalnie zdusił moje uczucia podeszwą buta. Nieskromnie uważam, że poszło mi to całkiem dobrze - moim prywatnym psychologiem został Esteban znający się na relacjach wkraczających w dorosłość ludzi tyle co świnia na klawiszach, lecz ilekroć tylko potrzebowałam pomocy służył mi on dobrą radą, cytrynowym piwem i półmetrową zapiekanką w jednej z wręcz ociekających starym tłuszczem budek nieopodal naszego domu. Te kilka tygodni w zupełności wystarczyło mi by z dna i stu metrów mułu z powrotem wznieść się na wyżyny samouwielbienia, zrozumieć własną wartość, a także nauczyć się żyć bez towarzyszącego mi przez ostatni czas poczucia niewystarczalności i chłopaka, który stał się jego powodem. Chłopaka, który z każdym dniem wydawał mi się coraz bardziej obojętny, choć zrozumienie tego okupione było wieloma nieprzespanymi nocami, kieliszkami białego wina oraz długimi, samotnymi spacerami o zmroku.

how to be a heartbreaker | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz