6. diabeł jada w rosemary

1K 74 46
                                    

Nienawidziłam poniedziałków z całego serca, ale jeśli to, jak bardzo nie cierpiałam śród można by określić w skali od jednego do dziesięciu to myślę, że byłoby to mocne jedenaście.

Moją niechęć jeszcze bardziej potęgował fakt, że właśnie tego dnia, dokładnie o czternastej trzydzieści na ogromnej sali naszego wydziału co tydzień odbywały się zajęcia z wychowania fizycznego. Osobiście nie uznawałam żadnego sportu poza wyczynowym biegiem do lodówki i z powrotem, a moją niechęć potęgował w dodatku fakt, że nasza grupa była prawdziwą zbieraniną osób z kilku kierunków, w tym tego, na którym studiowała sama Carol Ramos. Carol Ramos, która wciąż uważała mnie za zło konieczne, razem z grupką swoich wyszpachlowanych przydupasek raz po raz rzucając mi podejrzliwe spojrzenia z drugiego końca sali podczas gry w zbijaka. Kiedy po serii piłek wycelowanych w moją stronę i złamanym aż do krwi paznokciu wreszcie weszłam do szatni myślałam, że przewrócę się jeszcze w progu, ale Gonzalez od dwudziestu minut czekał na mnie już na parkingu, a tak przynajmniej wynikało z wiadomości, jakimi mnie bombardował.

– Nigdy nie zgadniecie gdzie zabiera mnie dziś wieczorem Diego! - zaszczebiotała Carol do swoich przyjaciółek, równie popierdolonych jak ona sama, wylewając na siebie połowę dużego flakonu Libre naraz.

Aż zemdliło mnie od słodkiego zapachu wanilii, jaki natychmiast rozniósł się po całym pomieszczeniu, ale że byłam niesamowicie wścibską pizdą, to udawałam zupełnie tym niezainteresowaną wciągając na tyłek ulubione dzwony, jednak swoim gumowym uchem starałam się wychwycić każde kolejne słowo, jakie padło z ust Ramos w kierunku jej przygłupiego kółka wzajemnej adoracji.

– Idziemy na kolację do Rosemary! - aż skrzywiłam się, gdy tuż obok mnie rozległ się pisk pełen dzikiego podniecenia. – Zaprosił mnie na randkę!

Wywróciłam oczyma, związując włosy na karku w ciasnego ślimaka. Carol, zupełnie niewzruszona zażenowanym spojrzeniem pozostałych osób zaczęła opowiadać o tym, jak w zeszłym tygodniu boski Diego Santos zabrał ją na romantyczny weekend na prywatny jacht swojego ojca. Dokładnie wtedy, gdy zakochany w niej po same uszy Pedri stękał mi o swoich beznadziejnych uczuciach wobec niej, a ja dzielnie musiałam tego wysłuchiwać, przytakując mu za każdym razem, gdy tylko wspomniał o jej pięknych ustach i cudownym spojrzeniu.

I rzeczywiście, Carol wyglądała jak żywcem wyjęta z wybiegu Dolce&Gabbana, ale nawet idealnie białe zęby i ufarbowane tym razem na kruczoczarny kolor włosy nie były w stanie odwrócić uwagi od jej paskudnego charakteru i okropnej maniery. Była uosobieniem wszystkiego, czego nienawidziłam w kobietach, a jako przedstawicielce płci pięknej oraz wyznawczyni mitycznej solidarności jajników przechodziło mi to przez gardło z niemałym trudem.

Wierzcie mi na słowo - zupełnie nie szanowałam Carol za to, jak kręciła Gonzalezem i perfidnie wykorzystywała jego uczucia, ale wtedy, paplając o tym, jaką sukienkę ma zamiar założyć na wieczorne wyjście, nieświadomie podsunęła mi pewien genialny i stosunkowo łatwy do zrealizowania plan. Pokrzepiona tą myślą przerzuciłam przez ramię torbę i raz jeszcze upewniając się, że nie śmierdzę jak stary kozioł ruszyłam w kierunku parkingu pod uczelnią, gdzie czekający na mnie Pedri dostawał już pewnie białej gorączki.

Zdziwiłam się, gdy poprzedniego wieczora zaproponował mi, że w ramach podziękowania za moją pomoc odbierze mnie z zajęć i odwiezie do mieszkania tylko po to, bym nie musiała tłuc się tramwajem przez pół miasta. Nie był to dla mnie oczywiście duży problem, bo do tej pory robiłam to codziennie, ale Gonzalez był uparty jak stary osioł, a mi było to zwyczajnie na rękę, bo zdecydowanie wolałam wygodne siedzenie w jego aucie od ponad półgodzinnego przepychania się wśród spoconego tłumu.

how to be a heartbreaker | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz