– Kryzysowy zespół interwencyjny do spraw radzenia sobie ze złamanym sercem i spuszczania wpierdolu głupim cipeuszom melduje się na służbie - stając przede mną Gabi zasalutowała niczym profesjonalny żołnierz, a pod wpływem nagłego ruchu szkło w założonej przez ramię bawełnianej torbie zadzwoniło głośno, zdradzając jej zawartość. – Ej Soler, nie przemyślałyśmy tego, nazwa jest trochę za długa. Masz pomysł jak to skrócić?
– A czy to ważne? No, gdzie ten, któremu trzeba poprzestawiać zęby? - zapytała towarzysząca jej Julia, ostentacyjnie unosząc pięści w górę, po czym krytycznym wzrokiem spojrzała na męską koszulkę, którą miałam na sobie. – Och, proszę nie mów, że chodzi o tego frajera Pedro!
Na samo wspomnienie jego imienia markotnie pociągnęłam nosem, starając się nie rozpłakać jak dziecko i wykrzywiłam usta w nieznacznym uśmiechu. Po minie Juls wiedziałam, że była ona o krok od strzelenia mi przez ten głupi łeb i ruszenia na poszukiwania osoby winnej tego nastroju, jednak wtedy, ku zdziwieniu moim oraz Gabrielle, po prostu objęła mnie ramieniem i czule przytuliła do siebie, co zważywszy na jej temperament i choleryczne nastawienie do życia nie zdarzało się często.
– Hej, czy to był Torre? - ścięłam brwi, obserwując wyjeżdżającego właśnie z parkingu, dobrze znanego mi mercedesa. – Kurwa, to był Torre!
– Zespół interwencyjny potrzebuje przecież interwencyjnego kierowcy - zaśmiała się Gabi, a twarz Julii natychmiast przybrała kolor jej płomiennych włosów. – No June, jesteś gotowa narąbać się tanim winem, zjeść paprykowe chipsy i porozmawiać o tym jak bardzo nienawidzimy mężczyzn?
– Tanie wino jest dobre, bo jest tanie i dobre - Soler powtórzyła słynną maksymę Gaviry. – Nic tak życia nie upiększa, jak winiacza dawka większa!
– Nastroiła się na picie jeszcze zanim do mnie zadzwoniłaś - szepnęła Rossi, odrzucając na plecy siegające jej do łopatek, świeżo pofarbowane na kruczoczarny kolor włosy. – Chodź mała, zaraz poderwiesz jakiegoś przystojnego surfera i od razu ci przejdzie.
Bardzo chciałabym żeby rzeczywiście tak było, jednak problem mojego beznadziejnego życia miłosnego był nieco bardziej skomplikowany niż mogłoby się to wydawać moim przyjaciółkom. Pedro z pewnością był już w mieszkaniu Carol i czule tuląc ją do swojego ramienia wysłuchiwał jej płaczu, a ja byłam tu - nieszczęśliwie w nim zakochana, mimo że jeszcze miesiąc temu z całą pewnością nie spojrzałabym na niego inaczej niż na dobrego, choć nieszczególnie bliskiego kolegę. Moje położenie w tej sytuacji było raczej kiepskie i z pewnością mogło być idealnym scenariuszem na któryś z tych łzawych seriali dla nastolatek, gdzie główna bohaterka - w tej roli zwykle sztywna, będąca szkolnym popychadłem kujonka - darzy uczuciem półmózgiego kapitana drużyny futbolowej.
Ale my nie byliśmy w serialu, mi daleko było do urodzenia się młodym geniuszem, a Pedri, poza wciąż leżącą u niego kwestią randkowania, wcale nie wydawał się wcale taki głupi na jakiego być może wyglądał. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały zatem, że byłam zdecydowanie najsłabszym ogniwem tego łańcucha pokarmowego i nie pozostało mi nic innego niż tylko zapić moje smutki tanim sikaczem o smaku wyrzutów sumienia i niechęci wobec samej siebie, zagryzając to wszystko paprykowymi chipsami.
– Od początku wiedziałam, że to się tak skończy - powiedziała w którymś momencie Julia, kiedy siedząc już na plaży przegryzała chrupiącą zapiekankę o długości jej przedramienia z hurtową ilością pieczarek i trzema różnymi rodzajami sera. – Cholera, na świecie jest ponad cztery miliardy facetów z którymi teoretycznie mogłabyś się umówić, ale nie - ty musiałaś wybrać sobie największą sierotę jaka stąpała po tej ziemi. Przysięgam, że szybciej widziałabym cię już z Gavim, który wącha swoje gacie, żeby wiedzieć czy nadal może w nich wychodzić, niż z tą kaleką życiową. Powiedz chociaż, że nauczyłaś go całować.
CZYTASZ
how to be a heartbreaker | pedri
FanficJune zawsze schlebiało to, jakim zainteresowaniem cieszyła się w oczach płci przeciwnej, ale nawet ten fakt nie sprawił, że kiedykolwiek zdołała pokochać jakiegoś mężczyznę tak bardzo, jak kochała siebie, choć wcale nie znaczyło to, że zasypiała sam...