11. randka z gwiazdą

1K 82 86
                                    

Wieczór był ciepły, ale nie duszny, a to było wystarczającym powodem do tego, by usiąść na środku plaży z jedzeniem w kartonowych opakowaniach, otwartym dzięki uprzejmości barmana w jednej z okolicznych knajp różowym winem oraz paczką wręcz wykręcających mordę kwaśnych żelków. Kroczyliśmy więc przez plażę w Badalonie chcąc uniknąć największych tłumów, ale tego dnia widocznie na ten sam pomysł wpadła połowa odpoczywających w Katalonii turystów, bo dłuższą chwilę zajęło nam znalezienie wystarczająco oddalonego, aczkolwiek niewzbudzające przy tym żadnego podejrzenia miejsca, gdzie zakamuflowana pod kapturem i okularami przeciwsłonecznymi młoda gwiazda futbolu mogła w spokoju zjeść pizzę i wypić sikacza. Na niebie świeciło już kilka pojedynczych gwiazd, w oddali grupka surferów starała się przezwyciężyć wysokie fale, w jednym z okolicznych barów ktoś śpiewał właśnie The Power of Goodbye Madonny, a atrakcje w wesołym miasteczku rozstawionym nieopodal deptaka zachęcały turystów kolorowymi światełkami.

– Nasypiałeś mi piasku w buty - powiedziałam z udawaną obrazą, rozkładając się na kocu jak żaba na torach.

– To moje buty - poprawił mnie Pedro, spoglądając to na mnie, to na swoje klapki z malującym się na twarzy rozbawieniem. – Jezu June, wiercisz się jak smród po gaciach. Posuńże się trochę, bo zaraz dostanę wilka od siedzenia na zimnym.

– A niech ci ta pizza w poprzek dupy stanie.

– No nie zesraj się - perfekcyjnie odbił piłeczkę, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Więc co? - zapytałam, podciągając kolana pod klatkę piersiową i skupiłam wzrok na rozbijających się o brzeg falach. – Nasza pierwsza spontaniczna fikcyjna randka?

– Na to wygląda.

– Zjemy margheritę, zapijemy to winem, odpalimy skręta i pogadamy o życiu? - uniosłam brew uśmiechając się cwaniacko.

– Nosisz przy sobie skręty? - przerażony Pedro wybałuszył szeroko oczy, wyglądając przy tym niczym rozjechana żaba.

– No, w zasadzie to mam tylko jednego, ale możemy się nim podzielić - puściłam mu zaczepne oczko i zarechotałam widząc jego wystraszoną minę. – Rany, przecież tylko sobie żartuję, wyjmij kij z dupy Gonzalez.

– Jeśli wsadzą nas za kopcenie trawki w miejscu publicznym, ty za to odpowiadasz.

– Myślisz, że Gavira wpłaciłby kaucję?

– Myślę, że najpierw stałby przez pół dnia pod naszą celą i się z nas napierdalał, a później kazałby oddać sobie z wysokim procentem.

– Racja - zagryzłam policzek od wewnątrz, ściągając kaptur z głowy, bo ostatnie promienie zachodzącego na horyzoncie słońca sprawiały, że pot lał mi się po dupie ciurkiem.

Siedziałam tak u boku Gonzaleza ubrana w jego koszulkę robiącą mi za sukienkę, a pod spodem miałam strój kąpielowy, który ostatnim rzutem na taśmę udało mi się ze sobą zabrać jako jeden z kobiecych akcentów w jego męskiej jaskini. Sandałki na niewielkim słupku wymieniłam na za duże na mnie o kilka rozmiarów klapki, a bordowa bluza, którą miałam na sobie tego dnia również należała do niego. Pedro zaś zamienił swój strój na koszulę w hawajskie kwiaty oraz jeansowe spodenki, przypominając bardziej wyzwolonego surfera na jednej z australijskich plaż, aniżeli młodą gwiazdę europejskiego futbolu.

– Mogłabym tak do końca życia - westchnęłam z rozmarzeniem, przeżuwając potężny gryz cieniutkiej jak kartka pizzy. – Rany, musimy robić to częściej.

– Zdecydowanie - zgodził się Pedri, ocierając z kącika moich ust sos pomidorowy. – Uczysz mnie bycia spontanicznym.

– Ja? - zachichotałam, omal nie dławiąc się kawałkiem ciągnącej się mozarelli.

how to be a heartbreaker | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz