III. Problem cześć 3.

1.5K 43 34
                                    

Obudziłam się w pomieszczeniu, gdzie było zimno i panował półmrok. Leżałam na jakimś starym materacu, a ręce oraz nogi miałam związane jakimś grubym sznurem. Jedyne co tu było to wcześniej wspomniany materac i drzwi. Żadnego okna. Gdzie nie gdzie odpadała farba ze ścian. Na suficie znajdowały się jakieś kable i żarówka.

Nic nie pamiętam z ostatnich godzin. Jedyne co to tylko jakieś prześwity. Leżałam na ziemi. Słyszałam strzały, krzyki. Ktoś do mnie coś mówił, ale nie mogłam go rozpoznać. Głos był bardzo podobny do tego co ma Vincent. Mówił, abym się nie poddawała, że będzie wszystko dobrze tylko muszę coś powiedzieć. Gdzieś za nim krążyła czyjaś sylwetka. Też mężczyzna. Rozmawiał przez telefon. Później strzał. Chyba ktoś go postrzelił. Pamiętam też jak byłam w aucie, w bagażniku. Widziałam również... Rydera? Nie, napewno nie. Coś sobie ubzdurałam. To nie on. Przecież moi bracia się nim zajęli i niby co on by tu robił? A może jednak to on.... Kurde Hailie, przestań wmawiać sobie takie pierdoły, bo to do niczego nie prowadzi. Jedynie do zwariowana w tym zimnym, ciemnym i nie przyjemnym miejscu. Kto by się spodziewał, że moja śmierć nastąpi akurat wtedy kiedy miałam odwiedzić grób mamy. Fajny kilkudniowy wyjazd.

Miałam cichą nadzieję, że to sen i zaraz się obudzę, a wtedy zobaczę swoich braci. Tak strasznie mi ich brakuje. Żałuję, że poleciałam do tej głupiej Anglii. Mogłam zostać w domu w Pensylwanii, gdzie czułabym sie bezpiecznie. Byłabym w gronie najbliższych, w budynku, w którym na każdym kroku znajduje się jakaś broń. Czasem takie rzeczy nie są aż tak złe.

Poczułam jak w brzuchu mi burczy. No tak. Nie jadłam nic od kilkunastu godzin. Mogłam więcej zjeść w samolocie lub kupić coś na lotnisku. Chyba zaraz zwymiotuje.

Jakoś się podniosłam. Trochę to trwało, bo wszystko mnie bolało. Poczułam coś miękkiego w okolicach klatki piersiowej. Zerknęłam w te miejsce. Bandaż?

Fala wspomnień zaatakowała mnie znienacka. Ucieczka. Auto. Zakapturzony człowiek. Pistolet. Strzał. Ból.

Czy ja umarłam i trafiłam do pieka? Nie. To nie mogło się stać. Byłam przecież grzeczna, nic złego nie robiłam, nie licząc kłamstw, które wcisnęłam moim braciom.

To było piekło, ale ja jeszcze żyłam. Jeszcze, bo nie wiadomo co sie stanie później.

Drżałam z zimna. Nie miałam na sobie żadnej bluzy ani nic. Obok nie było niczego czym bym mogla się przykryć. Założę się, że jak będzie już po wszystkim to dostanę zapalenia płuc. Mogłam posłuchać się Shane'a i założyć tą głupią bluzę. Czemu ja muszę być, aż taką idiotką i nie słuchać ich, gdy naprawdę trzeba.

Poczułam coś mokrego i gorącego na swoich włosach, jakby coś kapało. Zadarłam głowę i ujrzał nad sobą wiadro. Było lekko przechylone i to z niego wylatywały pojedyncze krople. Do niego przywiązano sznur, który powieszony był bodajże do jakiegoś bardzo wytrzymałego gwazdzia, a może nawet kawałka deski.

Przyjrzałam się sznurowi i dowiedziałam się, gdzie on prowadzi. Przywiązano go do moich nóg i każdy kolejny ruch mógł spowodować wylanie zawartości na moją osobę. Jeszcze tego brakowało, żebym miała poparzenia trzeciego stopnia.

Usłyszałam strzały. Dużo strzałów. Odruchowo przyciągnęłam do siebie nogi. No to zajefajnie po prostu.

Wszystko co było w wiadrze wylała się na mnie. Poczułam ból i pieczenie jednocześnie. Oczy zaszkliły mi się niemiłosiernie. Wszystko było zamazane. Miałam ochotę krzeczeć, płakać, zrobić wszystko, aby przestało boleć. Porobiły mi się dziesiątki pęcherzy oraz bombli. Pierwszy raz tak bardzo chciałam być z chłopakami. Nawet jeśli mi ciągle dokuczają, śmieją się ze mnie i krytykują mój każdy ruch to chce, aby tu byli tu i teraz, w tym momencie, nie zważając na to jak okrutni potrafią być wobec mnie. Strasznie za nimi tęsknię, bardziej niż za mamą.

Z Życia Rodziny Monet- OpowiadaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz