V. Miłość przez nienawiść cz. 2

1K 30 22
                                    

PERSPEKTYWA HAILIE

Wszystko mnie bolało. Ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Każdy jeden ruch który robiłam, wywoływał we mnie cichy jęk lub syk.

On mnie prawie zabił. Prawie trafiłam do mamy i babci. Mało brakowało, a znów bym była razem z nimi. W końcu bym je zobaczyła... Nie Hailie. Nie myśl o tym. Nie wolno tak myśleć, bo jak Will się znowu o tym dowie to się znowu załamie i będzie panikować. Każdy wie, że jest ci bez nich ciężko, ale nie wolno, to jest be. Bardzo be.

Moi bracia zdążyli przyjechać na czas. To jest chyba teraz najważniejsze.

Jak przez mgłe widziałam Vincenta, który podszedł i kucnął przy mnie. Coś do mnie mówił, ale ja go nie słuchałam. Nie mogłam się skupić. Zbytnio mnie bolało. Gdy zorientował się, że go nie słucham, rozwiązał mnie z tych sznurów. Miał małe problemy, ale sobie z tym poradził.

Przed oczami zaczęło mi się robić ciemno. Zaczęłam zasypiać. Ktoś mnie poklepał po policzku, nie pozwalał mi zasnąć. Ale dlaczego? Dlaczego mi nie pozwala? Ja naprawdę nie chce już nic czuć. Tego bólu. Rozczarowania. I tęsknoty za mamą.

Usłyszała krzyki. Któryś z chłopaków krzyczał coś w stylu "Hailie nie zasypiaj! Nie możesz nas zostawić! Hailie!". Z jednej strony chce być już z mamą i babcią, a z drugiej nie chce zostawiać chłopaków, którzy mnie uratowali przed rodziną zastępczą.

Zawsze byłam im za to wdzięczna, nie zważając na to, że traktowali mnie jak małe dziecko. Czasem to nawet lubiłam, jak się o mnie tak troszczą. A zwłaszcza Dylan i Tony, jak się męczą z powiedzeniem mi komplementu. Zawsze, ale to zawsze śmiałam się z ich prób wypowiedzenia "ładnie" lub "słodko".

Nigdy bym nie sądziła, że tak bardzo przywiąże się do pięciu obcych mężczyzn, którzy pojawili się w moim życiu od razu po śmierci mojej mamy i ich tak pokocham. Przez te kilka lat tyle razem przeszliśmy, aż trudno mi teraz ich zostawić.

Nigdy nie zapomnie jak uciekłam z Tony'm z domu i wyjechaliśmy ze stanu na miesiąc. Lokalizacje wyłączyliśmy, aby nikt nas nie znalazł. Oj jaki później dostaliśmy ochrzan od wszystkich. Największy to od Dylana i Willa. Nie było nas kilka dobrych tygodni, a każdy z Pensylwanii przeszukiwał lasy i nie tylko, aby znaleźć naszą dwójkę.

Albo jak z Shane'em wyszliśmy na spacer, a on przypadkiem zjadł kwiatka, który został chwilę temu opsikany przez psa. Spędziliśmy z nim prawie całe dwa tygodnie w szpitalu, a później musieliśmy kupić smycz, aby nie zjadł nic takiego jak ten kwiatek.

Lub kiedy Dylan przebrał się za pokojówkę, bo przegrał zakład i usługiwał każdemu z domu. Wyszliśmy z nim na miasto, a każdy patrzył się na nas jak ma debili, którzy coś brali. Nigdy nie zapomnę załamki Vincenta, gdy się o tym dowiedział.

Niesamowita była też wycieczka z Willem do Włoch. Zabrał mnie tam w ramach przeprosin za to, że przypadkiem uderzył mnie drzwiami i złamał mi nos. Jego panika była do nieopisania. Vincent próbował go uspokoić, kiedy mój nos oglądał nasz osobisty lekarz. Święta trójca miała niezły ubaw z niego.

Ale najlepszy był wyjazd z Vincentem na bal charytatywny, który był organizowany przez fundację dla chorych dzieci w Hiszpanii. Najpierw miał zamiar zabrać Willa, ale on wtedy się przeziębił. A z Dylanem, Shane'em oraz Tony'm to wstyd się gdzieś pokazywać, więc zabrał mnie ze sobą i było cudownie. Poznałam wspaniałych, przemiłych i utalentowanych ludzi, zjadłam przepyszne jedzenie, a co najważniejsze to spędziłam czas z moim prawnym opiekunem, który nie miał dla nikogo prawie czasu, bo ciągle pracował. Faktycznie, jeździł z nami na niektóre wakacje, ale mi zależało na spędzeniu z nim czasu sam na sam. Tak jak brat z siostrą, a nie opiekun z podopieczną. Po balu uznaliśmy, że nie śpieszy nam się do domu i zostaliśmy tam jeszcze z kilka dni. Wtedy pierwszy raz poczułam, że Vincent to ktoś więcej niż tylko opiekun, a brat, który oddałby za mnie życie.

I wiecie co? Teraz uświadomiłam sobie, że za tych wkurzających, czasem irytujących chłopców i tak bym oddała życie. Nie ważne co się będzie działo, czy się pokłócimy, czy coś innego sobie zrobimy tak czy siak poświęcę się dla nich. Dla mojej rodziny. Dla mężczyzn, którzy z trudem mnie zaakceptowali. Przyjęli mnie pod swój dom, nawet jeśli tego nie chcieli, bo dla nich rodzina jest najważniejsza i to ona jest na pierwszym miejscu.

Żałuję, że wcześniej tego nie zrozumiałam i nie doceniałam. Przecież oni tyle dla mnie zrobili. Vince zgodził się zostać moim prawnym opiekunem. Will opiekuje się mną tyle ile może. Dylan zrzucił dla mnie wszystkich chłopców, którzy mnie zranili. Shane obejrzał ze mną wszystkie bajki jakie chciałam. A Tony przyjął za mnie kulkę. A ja co zrobiłam dla nich? Same problemy. Nie podziękowałam im i teraz nie wiem czy będę miała w ogóle szansę to jeszcze zrobić. Przecież mogę umrzeć. Ich zostawić i nigdy nie zobaczyć tych ich ładnych, przystojnych buziek.

Pozwoliłam swojemu organizmowi w końcu odpocząć. Zamknęłam oczy. Ostatnie co usłyszałam to głośny krzyk Dylana.

PERSPEKTYWA WILLA.

-HAILIE!- ryknął Dylan, gdy zauważył, że malutka nie reagowała już na żaden nasz odruch czy wołanie.

-Dylan uspokój się.- powiedział stanowczo Vincent -Will bierz ją na ręce. Jedziemy do szpitala.

Chwilę później już byliśmy w drodze. Dylan kierował, Vincent siedział na miejscu pasażera, ja z bliźniakami byliśmy na tylnich siedzeniach. Trzymałem malutką i próbowałem ją obudzić.

-Hailie słyszysz mnie? Dziewczynko nie możesz nam tego zrobić, rozumiesz!? Potrzebuję cię! Każdy cię potrzebuję! -krzyczał Dylan spoglądając co jakiś czas na nas.

-Dylan kieruj. -Syknął na niego Vince.

-Zamknij pizde Vincent! Dziewczynko! Hailie! Przepraszam! To nie miało tak wyglądać! Kocham cię! Kocham i nigdy nie przestałem kochać! Słyszysz!? Musisz przeżyć!

Nagle poczułem szarpnięcie. Tony wyrwał mi z rąk siostrę i ją do siebie przytulił. Szeptał jej coś do ucha. Jak się mu przyjrzeć to mogło by się dostrzec łzy  w jego oczach.

Kilka minut później byliśmy już na miejscu. Gdy oddaliśmy Hailie w ręce lekarzy, Tony z Dylanem wyszedł przed szpital, a ja, Shane oraz Vincent zostaliśmy przed salą gdzie była nasza mała siostrzyczka.

                               ***

Od tamtego wydarzenia minęło pół roku. Hailie powoli dochodziła do siebie. Ryderem zajął się każdy z nas. Najpierw Tony, potem Shane, następnie Dylan, później ja, a na końcu Vince. Z tego co mi wiadomo Vincent najgorzej go ukarał. Skurwiel stracił rękę i dwa palce u lewej nogi.

Malutka przeszła na domowe nauczanie i nawet nie protestowała. Od tamtej makabrycznej chwili nie została sama w domu. Ciągle był przy niej któryś z braci. Najbardziej to Dylan i Tony dbali o jej komfort. Każda paczka, która przyszła osobiście sprawdzali czy nie ma tam nic podejrzanego lub kiedy otwierali drzwi, bo ktoś przyjechał.

I pomyśleć, że ci dwaj tak się zmienią z powodu jednej okropnej sytuacji.

KONIEC

Z Życia Rodziny Monet- OpowiadaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz