Rozdział siódmy

8.7K 778 144
                                    

RHYS

Parkuję harleya za ostatnim motocyklem w rzędzie i gaszę silnik. Przed domem klubowym nikt nie stoi, a z wnętrza budynku dociera do mnie ciężkie brzmienie rockowej muzyki. Na krótki moment przymykam powieki. Kurwa, brakowało mi klubu, ale jednocześnie po moim kręgosłupie przepełzła nieprzyjemne uczucie, że zaraz wejdę w tłum ludzi. Tłumaczę sobie w myślach, że w środku są moi Bracia, Rodzina z wyboru. Ludzie, którym ufam, którzy mnie nigdy nie zawiedli i wskoczyliby za mną w ogień. Wystarcza mi tych kilka sekund, żeby się rozluźnić. Ściągam kask, zawieszam go na kierownicy i ruszam do wejścia. Nie pukam, nie dzwonię dzwonkiem, tylko naciskam klamkę i wchodzę do środka jak do siebie. Bo przecież jestem u siebie. Ta świadomość, ta pewność uderza we mnie dokładnie w tym samym momencie, w którym twarze moich Braci odwracają się w stronę wejścia. Najpierw wydają się zaskoczeni, jakby się mnie nie spodziewali, ale to nie trwa długo. Chwilę później rozbrzmiewają radosne okrzyki – kolokwialnie mówiąc: darcie mordy.

Dylan pierwszy do mnie podchodzi. Z jego niebieskich oczu bije wdzięczność, a usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu.

– Bracie! – Przyciąga mnie do siebie i wali dłonią w plecy tak mocno, jakby chciał, żebym wypluł płuca. – Tęskniłem za tobą, frajerze.

Oddaję uścisk, po czym odsuwam się nieznacznie. Dylan jednak nie pozwala mi się wyswobodzić z objęcia, tylko zaciska palce na moich ramionach i kiwa głową na moją twarz.

– Kto ci tak krzywo opierdolił brodę?

– Pewnie sam się obciął! – wtrąca się ze śmiechem Texas.

– Spierdalaj. – Śmieję się, gdy przyciąga mnie do uścisku.

– Dobrze cię widzieć, Mad Dog.

– Ciebie również, stary.

Ani się obracam, a witam się już po kolei z każdym z Braci. Nie widzę nigdzie Hawka, Prezydenta, ale domyślam się, że siedzi pewnie gdzieś na zapleczu albo w jednej z sypialń z Camilą, swoją Ol' Lady.

– Cześć, Rhys.

Odwracam się w prawo i unoszę kącik ust na widok Heidi. Ani trochę się nie zmieniła – nie licząc nowych tatuażu na ramionach. Tak jak siedem lat temu, gdy ostatni raz się widzieliśmy, ma na sobie skórzaną spódniczkę, czarne szpilki i top, który ledwo zakrywa jej biust. Piersi niemal się z niego wylewają.

Nie przejmuję się dyskrecją i natychmiast poprawiam fiuta w spodniach. Heidi zerka w dół, na moją rękę, a potem spogląda mi w oczy i przesuwa koniuszkiem języka po pokrytej czerwoną szminką wardze.

– Cześć, Rudzielcu. – Wyciągam do niej dłoń i przyciągam ją do siebie. Sekundę później moje usta już lądują na jej miękkich wargach, a jej palce zatapiają się w moich włosach.

Chwytam ją za uda i unoszę. Heidi natychmiast oplata nogi wokół mojego pasa i wzdycha głośno z zadowoleniem. W akompaniamencie krzyków i gwizdów Braci kieruję się z moją ulubioną groupies do jednej z sypialń.

Nie docieram jednak nawet do wyjścia z głównego pomieszczenia. Zatrzymuje mnie przed tym głos Hawka.

– Długo kazałeś na siebie czekać.

Natychmiast stawiam Heidi na nogi, uważając, żeby się nie zachwiała. Nie przejmuję się tym, że jest rozczochrana i rozmazana. Nie poprawiam jej makijażu, w ogóle już na nią nie patrzę. Ocieram wierzchem dłoni usta oraz brodę i w pełni skupiam się na Prezydencie.

– Potrzebowałem chwili sam na sam – wyjaśniam, ale tylko z czystego wyrazu szacunku wobec niego. Nie dlatego, że muszę.

Kiwa sztywno głową, po czym rozgląda się po pomieszczeniu. Ściąga brwi, chyba coś mu się nie podoba. Nie pytam jednak, o co chodzi, bo – po pierwsze – i tak mi nie powie, a – po drugie – już na nikogo nie patrzy. Odwraca się na pięcie i krzyczy przez ramię:

Highway to love / 18+ / ZAKOŃCZONE / PREMIERA 2024Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz