Rozdział 4

212 7 2
                                    

Olivier

Przeprowadzka była jedyną rzeczą, która mi się udała.

Zawsze miałem w życiu pod górkę, nie było łatwo. Gdy się za coś zabierałem, rzadko szło po mojej myśli. Zostałem wyrzucony z drużyny koszykarskiej, w której byłem od dzieciaka. Zmieniałem szkołę dwukrotnie z powodu moich nieobecności, a także relacji z rówieśnikami. Nie były one za dobre. Często byłem wyzywany i wytykany palcami. Nikomu nic nie zrobiłem, a jednak coś zaważyło na mojej opinii publicznej.

Mój ojciec.

Mężczyzna, który powinien mnie uczyć, być podporą i dawać siłę, zrujnował wszystko co miałem. Musiałem zrezygnować z treningów, a moje życie towarzyskie zmniejszyło się do zera. Stał się najgorszym typem człowieka. Zniszczył siebie i swoją rodzinę. Uwięził nas w klatce i nie dał z niej wyjść.

Zaczął pić, a ja nie mogłem wytrzymać w domu. Stał się nie do zniesienia. Używał przemocy, nie tylko tej fizycznej, a tej która bolała najbardziej. Psychicznej. To właśnie ona boli najbardziej. Bo słowa uderzają w nas, a nie w nasze ciało.

Aby się uwolnić pracowałem ciężko przez trzy lata. Często na dwie zmiany. W kilku pracach. Opuszczałem szkołę, aby choć trochę zarobić. Nie mogę uwierzyć, że szesnastoletni dzieciak, zamiast korzystać z młodości musiał pracować na przyszłość bo

nikt by mu nie pomógł.

Robiłem też coś jeszcze. Zawsze w tajemnicy. Przed wszystkimi. Ten gorszy. Ten bardziej wytykany. Ten chłopak, którego tak bardzo wszyscy nienawidzili miał mnóstwo masek. Masek, które zakładałem. Byłem różny. Wesoły, smutny, optymistyczny, realistyczny. Sam się w sobie gubiłem. Miałem tak wiele twarzy.

Byłem znienawidzony i równocześnie kochany przez tych samych ludzi. Ludzie znali wiele odsłon mnie. Tylko jeszcze wtedy nie wiedzieli, że to zawsze jedna i ta sama osoba.

I się udało. Kupiłem dom na obrzeżach San Francisco. Dla wielu osób ta posiadłość byłaby średnią opcją. W końcu obrzeża i dom po starszej parze to nic specjalnego. Jednak dla mnie jest to spełnienie marzeń. Udowodniłem wszystkim, że jestem w stanie to zrobić. Przede wszystkim udowodniłem coś sobie. Potrafiłem wstać na równe nogi po tym co zafundował mi rodzic.

Zakup zrobiłem już pół roku temu jednak dopiero teraz byłem w stanie opuścić rodzinne miasto. Bałem się o mamę i o czyny ojca gdy się dowie o mojej "ucieczce". Nie byłem pewny do czego się posunie, gdy zostanie sam na sam z mamą. Nie byłem w stanie przewidzieć jego kolejnego ruchu, mimo że były one proste i często się powtarzały. On dalej pozostawał dla mnie niewiadomą.

Nigdy tak naprawdę się nie dowiedziałem co się stało z moim ojcem. Dlaczego zaczął pić. Co zaważyło na jego psychice tak mocno, że upadł na dno. Tym bardziej, dlaczego chciał pociągnąć mnie tam ze sobą. Dlaczego się taki stał. Dlaczego jego zachowanie jest taki do własnego dziecka. Nigdy tego nie zrozumiem.

Zawsze próbował zrobić ze mnie marionetkę. Chciał mną sterować. Miałem zarabiać pieniądze i kupować mu alkohol. Od małego byłem nastawiamy, aby zająć jego miejsce. Musiałem robić to czego on nie robił. To on decydował o tym co robię i będę robić. Ojciec wydawał rozkazy, a ja miałem je posłusznie spełniać. Niczym służący. Byłem tylko jego dzieckiem. Dzieckiem, które nie zasługiwało na to wszystko.

Nikomu nie spodobało się, że postawiłem na swoim i zrobiłem tak jak chciałem. Wbrew rozkazom i zakazom. Każdy oczekiwał, że podporządkuje się rodzicom. Nie raz słyszałem, że jestem błędem i odstaje od innych. Jednak słowa które wypowiadał mój ojciec bolały najbardziej:

- Żałuję, że się urodziłeś.

Słyszałem je od mojego pierwszego wdechu. Jako dziecko bolały mnie te słowa. Z czasem zacząłem je akceptować. Przyzwyczaiłem się, że zawodzę wszystkich na każdym kroku. Przede wszystkim zawodziłem siebie.

Nie mówiłem głośno o swoich planach. Wiedziałem jaka będzie reakcja. Gdyby ktoś się dowiedział, że planuje uciec. Tak bardzo nie chciałem, żeby to się powtórzyło. Cele zostawiłem ciszy, która pomogła mi je zrealizować.

Nie poddałem się. Postawiłem się i teraz jestem tutaj. W swoim własnym domu. Bez pieniędzy rodziców ale z zniszczoną przez nich psychiką. Jestem jak potargana książka pełna wspomnień i najgorszych chwili.

Muzyka. To właśnie ona przynosiła mi spokój i ukojenie. Ona jest dla mnie podporą. Wylewam siebie w tym co piszę, śpiewam, gram. Kocham to robić. To właśnie muzyka pozwala mi uciec, zapomnieć. Kocham to uczucie gdy oddaję się w objęcia granej melodii.

***

Wyjąłem kartony z dostawczaka i przeniosłem je pod drzwi. Robiłem to chyba z kilka godzin. Straciłem rachubę czasu. Starałem się nie brać nie wiadomo ile rzeczy, jednak nigdy więcej nie chciałem wracać do domu, dlatego mam ze sobą w kartonach ponad połowę swojego życia.

Usłyszałem wyjeżdżające na podjazd auto. Zerknąłem w stronę domu sąsiadów. Brunetka szybko wysiadła z auta i skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to mała dziewczyna będzie miało tak wielkie znaczenie w moim życiu.

***

Usiadłem przed kominkiem, w którym przed chwilą napaliłem. Mimo, że było lato to noce były czasem chłodne. Zwłaszcza w domu, w którym nie było nikogo od kilku miesięcy.

Złapałem za gitarę i wystukałem powolny rytm w obudowę. Po chwili do głowy przyszła mi jedna melodia, którą chciałem wtedy zagrać. Pośród otaczającej mnie z prawie każdej strony ciemności i cieple płomieni zacząłem przesuwać palcami po strunach.

C Dur, fis dur, drugi próg, g dur, a dur. Szeptałem tekst piosenki:

- Tellin' myself I won't go there. Oh, but I know that I won't care. - Zacząłem grać zwrotkę Daylight o Davida Kushnera.- Tryna wash away all the blood I've spilled .- a dur, d'dur. - This life is a burden that we both share. - Doszłem do mojego ulubionego momentu, ponownie przesuwając strunami. Wydobyłem z instrumentu najpiękniejsze dźwięki. - There's darkness in the distance. From the way that I've been living But I know I can't resist it. - Płomień ognia przyjemnie skwierczał i dobrze łączył się z dźwiękiem z gitary.

Skończyłem piosenkę, aby zacząć ją od nowa. Kilkukrotnie powtórzyłem wszystkie wersy, aż zmęczony po czasie opadłem na kanapę. Zagrałem jeszcze kilka innych piosenek. Gdy świt zaczął wschodzić, a ogień w kominku gasnąć postanowiłem zakończyć grę na gitarze. Położyłem się i oglądałem wschodzące słońce.

Skoro przyszedł do mnie ból, musi pojawić się też szczęście. Mam nadzieję, że do mnie w końcu zawita. W końcu los nie może rzucać nam samych kłód pod nogi, zawsze musi pojawić się równowaga. Moje słońce w końcu musi nadejść.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że słońce zakocha się w księżycu. 

***

Dziękuję, że jesteś <33

Ig; asia_autorka

Tt; zksiazkamiwtorbie

#Summerdream







Summer DreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz