Rozdział 8

102 6 8
                                    

Olivier. Na scenie. Grający piosenki. Swoje piosenki. Olivier na pieprzonej scenie grający swoje pieprzone piosenki.

To nie może być prawda.

Piosenka, która zagrał jest piosenką, która mnie uratowała. To przy niej przeżywałam najgorsze chwilę. To przy niej wylewałam łzy. Olivier. Piosenkarz, który każdego dnia ratował mnie swoją muzyką. Teraz jest moim sąsiadem.

Gdy stałam pośród tłumu mój wzrok był skupiony tylko na nim. Wyszłam na taras. Oparłam się rękami o barierkę i spojrzałam w gwiazdy. I księżyc. W głowie pojawiły mi się wspomnienia z dzisiejszego koncertu.

Stałam, a wokół byli ludzie pchający się do przodu. Napierali na barierki, aby tylko być bliżej Oliviera. Zgubiłam przyjaciół. Zostałam sama pośród tłumu.

Mnóstwo ludzi wokół mnie. Ja sama. Pośród tłumu. Bez możliwości wyjścia. Gdy sobie to uświadomiłam zaczęło brakować mi powietrza. Hałas. Krzyki. Tłum. Dym. Ogień na scenie...

Głowa zaczęła mi pulsować, a ludzie coraz bardziej na mnie napierać. Brakowało mi powietrza. Przestrzeni. Przyjaciół.

Łapałam wielkie hausty powietrza. Byłam na granicy ataku paniki. Moje ciało zaczęło się trząść. Nie mogłam tam dłużej być. Nie potrafiłam. Nie chciałam.

Spojrzałam w stronę sceny szukając ochroniarza, który mi pomoże. Popatrzyłam na Oliviera i to był ten moment. Złapaliśmy kontakt wzrokowy podczas gdy on śpiewał piosenkę. Piosenkę pełną miłości, żalu i bólu. Nasze spojrzenia się spotkały pośród słów, które chłopak wypowiadał.

Podczas, gdy on śpiewał nasze spojrzenia się od siebie nie oderwały. W tej chwili było coś czego nie potrafiłam przerwać. Mój oddech powoli się uspokajał. Powoli stawałam wracałam do normalnego stanu.

Skupiłam się na tekście.

Gdy skończył piosenkę, a mój oddech się uspokoił coś innego zaczęło szaleć.

Serce.

Posłał mi jeden z piękniejszych uśmiechów jakie widziałam.

Odpowiedziałam mu tym samym. Nasz kontakt wzrokowy się przerwał. Magiczna bańka, w której tkwiliśmy pękła.

Otworzyłam oczy i wpatrując się księżyc pośród migoczących gwiazd na niebie przeszły mnie myśli, które nigdy nie zostaną wypowiedziane.

***

Wsiadłam do auta z dwiema torbami wypchanymi jedzeniem.

W dresie i ogromnej koszulce pojechałam do Nicholasa na umówiony kilka dni wcześniej maraton filmów marvela. Będziemy wszyscy. Ja, Nick, Luke, Des, Lily i Olivier...

Tak, będę oglądać filmy i obżerać się jedzeniem w towarzystwie popularnego piosenkarza.

Każdy z nas miał przynieść to co lubi. Później wywalimy to na stół i będziemy jeść.

Wjechałam na podjazd i zaparkowałam obok samochodu Lily. Zabrałam cały prowiant i kieruję się do drzwi. Weszłam do domu, w którym większość ekipy już przebywa. Przywitałam się z nimi i poszłam do kuchni, aby zostawić jedzenie. Gdy każdy już przyjdzie, rozsypiemy je do misek i zaczniemy oglądać.

Nalałam sobie soku do szklanki i usiadłam na kanapie z resztą. Luke tylko zaglądnął mi do kubka i prychnął.

- A tobie co ?

- Jak możesz to pić? - Oburzył się.

- Ale co? Chodzi Ci o to, że ja piję najlepszy sok multivitamina, a ty masz te szczochy o nazwie sok pomarańczowy ? - Odpowiedziałam mu równie oburzona.

Summer DreamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz