1

5.2K 88 14
                                    

Tego dnia właśnie wracałam z lekcji szermierki. Nie spieszyło mi się. Nagle zadzwonił do mnie telefon
-Adele, wróć do domu i zajmij się Hailie. My z babcią jedziemy do szpitala. Nie czekajcie na nas, najlepiej idźcie wcześnie spać bo jutro przecież macie szkołę. - oznajmiła od razu się rozłączając.
Biegiem wróciłam do domu. Otworzyła mi Hailie.
- Wiesz może co się stało?- zapytałam i prędko weszłam do domu.
- Babcia zasłabła... Martwię się o nią.- odpowiedziała cichutko.
- Spokojnie siostrzyczko. Będzie dobrze. Nie martw się. - podeszłam do niej i przytuliłam ją.
Zamknęłyśmy drzwi i tak jak kazała mama poszłyśmy spać. Następnego dnia rano jak zwykle wstałam oraz obudziłam Hailie.
Nie chciało się jej wstać, ale i tak po kilku minutach przyszła do kuchni. Poszłam jeszcze do sypialni mamy zobaczyć czy już jest. Nie było jej. A głupia ja pomyślałam najzwyczajniej że może została z babcią na noc w szpitalu. W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi, szybko do nich pobiegłam mając nadzieję że to mama. Hailie ze mną poszła otworzyć pewnie myśląc o tym samym co ja. Ku mojemu zdziwieniu przed drzwiami stało dwóch ponurych policjantów. Poinformowali nas że w samochód w którym jechała mama z babcią wjechał pijany kierowca.
Nie przeżył nikt.
Przez chwilę przetwarzałam to co powiedzieli. Mój mózg poprostu nie chciał tego do siebie dopuszczać. A gdy w końcu to zrozumiałam, poczułam jakby coś we mnie pękło. Po mojej twarzy zaczęły spływać gorzkie łzy. Moja siostra również się rozpłakała. Nie zauważyłyśmy nawet kiedy w domu pojawiła się opieka społeczna. Siedziałyśmy z Hailie przytulając się i płacząc. To co wtedy nam się przytrafiło, nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi, to nie powinno się przytrafić nikomu. A już tym bardziej szesnastoletniej i czternastoletniej dziewczynie. Osoby z opieki społecznej uspokajały nas i podawały nam chusteczki. Byłam pewna, że pójdziemy do domu dziecka a potem rozdzielą nas i będziemy mieszkać w rodzinach zastępczych. Tylko na samą myśl przytulałam Hailie do siebie mocniej, wiedząc że tylko ona mi została. Zamiast tego o czym myślałam usłyszałam coś co zmieniło moje życie jeszcze bardziej.
Vincent Monet miał zostać naszym opiekunem prawnym. Myślałam że odnalazł się nasz biologiczny ojciec. Okazało się jednak że jest to nasz starszy przyrodni brat. Brat. Miałyśmy brata. Wychowywana z jedną siostrą pojęcie brat było mi dość dalekie.
A teraz dowiedziałam się że mamy brata, który zgodził się przyjąć pod swój dach dwie dziewczyny, których nawet na oczy pewnie nie widział. Dwa dni później odbył się pogrzeb mamy i babci. Tylko gdy z niego wróciłyśmy, zajrzałyśmy ostatni raz do domu. Wzięłyśmy nasz bagaż i zostawiając całe swoje życie pojechałyśmy na lotnisko. No tak. Nasz brat mieszkał na innym kontynencie, Ameryce północnej. Gdy już siedziałyśmy w samolocie wiedziałyśmy już więcej niż dwa dni temu. Brata nie miałyśmy jednego, było ich aż pięciu. Wszyscy mieszkali w jednym domu w Pensylwanii, bez ojca oraz wszyscy byli od nas starsi. Widziałam że Hailie się bardzo denerwuje poznaniem nowej rodziny. Przykryłam więc jej dłoń swoją dłonią aby wiedziała, że wchodzimy w to wszystko razem oraz że jestem blisko. Większość lotu przespała, opierając się głową o moje ramię. Lot minął dość szybko. Te osiem godzin w samolocie tylko mnie zdenerwowały. Moja siostra obudziła się wtedy gdy pilot ogłaszał że zaraz lądujemy i zauważyłam że się jej ręce trzęsą. Tu akurat pomóc nie mogłam, ponieważ sama próbowałam opanować trzęsące się nogi. Siedząca obok pani patrzyła się na nas myśląc pewnie że boimy się latania samolotem, więc rzuciła do nas kojący uśmiech. Ile bym dała żeby to była tak błaha przyczyna. Stałyśmy w kolejce do kontroli trzymając się mocno za ręce. Obydwie miałyśmy po torbie sportowej na ramieniu. Pamiętam jak wieczorem, kilka lat temu, z mamą szukałyśmy otwartego sklepu, bo przypomniało się nam że od jutra ruszają w naszej szkole zajęcia na basenie obok szkoły i każdy ich uczestnik miał mieć torbę sportową na rzeczy. Gdy nadeszła nasza kolej pokazałyśmy urzędnikowi paszporty, ja odpowiadałam na jakieś proste pytania. Mój zachrypnięty głos dawał wiele do życzenia ale urzędnik nie był podejrzliwy, więc powitał nas wesoło w stanach Zjednoczonych. Podeszłyśmy potem po nasze walizki. Były one duże i ciężkie, no bo cóż, musiałyśmy spakować cały dom w każdym dosłownym tego słowa znaczeniu. Jakże wdzięczna byłam pracownicy opieki społecznej, która cierpliwie pomogła nam się spakować, kiedy Hailie chodziła bezradnie po pokoju nie wiedząc w co włożyć ręce, a ja zastanawiałam się nad czymś co jakiś czas zatapiając się w okno albo podając tej pracownicy jakieś rzeczy. Z walizkami pomógł mi jeden starszy pan którego kojarzyłam z samolotu. Miał imponujący angielski akcent i gdy odszedł, poczułam że odeszła ostatnia angielska nadzieja. Zauważyłam że moja siostra bardzo mocno gryzie swoje spierzchnięte wargi.
- Nie rób tak bo będziesz miała rany. - zapytałam, bo nie powiem że mnie to nie irytowało i nawet w takiej rozpaczy i tak mnie to obchodziło.- Chcesz pomadkę?
- A nie jest ona w kosmetyczce w twojej walizce? Nie będziesz jej przecież kłaść na ziemi i przegrzewać teraz. - odpowiedziała z głosem chyba nawet dwa razy bardziej zachrypniętym niż mój.
-Nie, mam ją w nerce, razem z telefonem.- rozsunęłam ją i podałam młodszej malinową pomadkę ochronną- Proszę, a nie mówiłam.
Gdy smarowała sobie usta przyszła mi wiadomość: ,,Czekam w hali lotów, obok apteki". Tylko tyle. Bez żadnych emotek czy żartu rozweselającego atmosferę. Nawet bez zwykłego ,,cześć".
- Czy to nasz brat napisał?- spytała oddając mi pomadkę.
- Tak, mamy iść do hali lotów, obok apteki- odpowiedziałam wzdychając cicho.- A więc chodźmy.
Przekroczyłyśmy rozsuwane drzwi, wchodząc w jeszcze większy tłum ludzi. Pamiętam bajkę o Kopciuszku, złej macosze i wrednych przyrodnich siostrach. A co jeśli będziemy miały zostać tam takimi kopciuszkami? Dobra, głowa do góry. Przecież nie będzie aż tak źle. ,,Adele, nie pocieszaj się nawet, oni was wzięli tylko z grzeczności pod dach, na pewno nie będą dla was mili" mówił głos w mojej głowie. Po usłyszeniu go zapragnęłam znów wsiąść do samolotu i polecieć do rodzinnego kraju.
Byłyśmy już w tej całej hali ale nie widziałam aby czyjeś oczy ucieszyły się na widok naszej dwójki.
Aż nagle usłyszałam że ktoś wypowiedział nasze imiona.
Odwróciłam się od razu. Zauważyłam na stającego przed nami mężczyznę o ciemnych blond włosach, ciepłych błękitnych oczach(niemal identycznych co te moje), w granatowej polówce.
- Jestem Will. Vince miał po was przyjechać ale niestety mu coś wyleciało, więc przyjechałem po was ja.
Zręcznie przejął od nas walizki i włożył je do bagażnika. Zaproponował aby zjeść coś w jakiejś restauracji ale obie odmówiłyśmy. Wsiadłyśmy z nim do samochodu. Ja zajęłam miejsce z przodu, ponieważ jedna z nas i tak tam miała usiąść, a Hailie wolała siedzieć z tyłu. Nie rozmawialiśmy za wiele, ale dowiedziałam się że Will ma 24 lata, i że Vince(dopiero wtedy zorientowałam się że to skrót od Vincent) ma 28 i jest najstarszy. Will wypowiadał się o nim z szacunkiem, zaznaczając że odwala on kawał dobrej roboty w rodzinnym interesie, będąc na jego najwyższym stanowisku. Dowiedziałam się również że reszta chłopaków jeszcze się uczy.
Jechaliśmy dobre dwie godziny. I z głównej drogi zjechaliśmy do lasku, który z tego co wiem otacza willę Monetów. Po paru minutach zauważyłam że coś wyłania się zza drzew. To była brama. Czarna, metalowa, automatyczna brama, minęliśmy ją i wjechaliśmy na podwórko. Willa wydawała się duża, miała kolor złotego piasku na plaży. A dach jej był ponuro szary, tego pochmurnego dnia niemal zlewał się z niebem. Na jej tyłach rosły drzewa przypominające złociste tsunami, zastygnięte tam już na zawsze. Obok domu stał garaż, który wyglądał na dobudowany bo różnił się od domu. Zatrzymaliśmy się obok domu, po czym Will wysiadł i pomógł nam wysiąść. Dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo nasze stroje się różniły. On był ubrany bardzo elegancko, a ja w zwykłą fioletową bluzę z rękawem na trzy czwarte i czarne dżinsy, a Hailie w granatową bluzę i leginsy. Cóż, wątpię aby ktokolwiek widząc nas pomyślał że jesteśmy jedną rodziną. Fakt, byliśmy podobni ale my w porównaniu do niego wyglądałyśmy jak biedaczki. Ja wzięłam nasze torby a nasz pierwszy poznany brat walizki. Weszliśmy do środka i od razu zauważyłam jakie jasne jest wnętrze. Nie trzeba było tam nawet świateł zapalać. To wszystko wyglądało jak muzeum, którym kiedyś byłam na wycieczce. Zostałyśmy zaprowadzone do kuchni, gdzie przy stole siedział jakiś chłopak zapatrzony w laptopa. Pewnie nasz kolejny brat. Na pewno.
- Adele, Hailie to Dylan. Dylan... To Adele, a to Hailie. Twoje siostry.
Will odsunął mi i Hailie krzesła, ja zajęłam je bardziej z grzeczności bo szczerze z wielką niechęcią zajęłam miejsce na przeciwko Dylana. Hailie siedziała obok mnie. A ten cały Dylan zamiast się przywitać, choć powiedzieć głupie ,,hej'' czy coś, tylko patrzył na nas i badał nas wzrokiem. Will rozgrzał nam jakąś zapiekankę makaronową. I postawił talerze z nią przed nami.
- Nasza gosposia nie pracuje w niedzielę, ale wczoraj specjalnie przygotowała dla was to. Mam nadzieję że będzie wam smakować. Smacznego.
- Dziękujemy
Posyłałam Dylanowi ukradkiem spojrzenia aby mu się przypatrzeć. Miał kilka podobieństw z Willem. Na przykład wysokie kości policzkowe. Miał bardzo umięśniony brzuch co tylko podkreślała jego obcisła koszulka. Na jednym z nich mnie niestety złapał po czym kpiarsko się uśmiechnął co mnie najzwyczajniej zirytowało więc przewróciłam oczami. Już więcej na niego nie spojrzałam. Zapiekanka była bardzo dobra więc dość szybko ją zjadłam. Zauważyłam że Hailie się z nią poprostu męczy, więc zaproponowałam że jak się już najadła to możemy odejść od stołu i po sobie posprzątać.
- Chodźmy, pokażę wam wasze sypialnie.- powiedział nagle Will
- Dobrze.
Wyszliśmy z kuchni i skierowaliśmy się w stronę schodów. Moja siostra zatrzymała się na chwilę aby przyjrzeć się obrazowi jakiegoś mężczyzny. Szturchnęłam ją więc w ramię i poszliśmy dalej.
- Na piętrze są nasze sypialnie i pokoje gościnne. Każda jest oznaczona pierwszą literą imienia właściciela pokoju.- opowiadał nasz przewodnik.
- Ta z ,,A" obok mojej jest twoja Adele- ciągnął.- A ta z ,,H" twoja Hailie.
Weszliśmy najpierw do tej mojej. Była równie jasna jak cały dom. Ściany były jasnobłękitne, a jedna z nich była cała pokryta oknem.
Z tego co zauważyłam, były w niej drwi na balkon. Po prawej stronie od wejścia widniała dwójka drzwi. Will otworzył mi drzwi do pierwszych. Znajdowała się w nich łazienka, zaopatrzona była w prysznic, toaletę oraz umywalkę nad którą widniało srebrne lśniące lustro. Miała też podstawowe rzeczy typu ręcznik czy płyn do kąpieli. Potem przeszliśmy do pokoju za drugimi drzwiami. Kryła się za nimi garderoba.
- Widzisz te dwa komplety? To są twoje mundurki do szkoły, jakieś ubrania na co dzień typu dresy, ale jakbyś czegoś jeszcze potrzebowała to Ci zamówimy. Dobra ja idę omówić wszystko z Hailie i jeszcze pokażę wam cały dom.
- Okej
Will wyszedł, a ja zaczęłam się rozglądać po pokoju. Najbardziej zwróciłam uwagę na łóżko. Nie spałam w samolocie przez co teraz byłam trochę zmęczona. Było duże i wykonane z jasnego drewna.
Miało śnieżnobiałą pościel, poskładaną i równiutko ułożoną. Zauważyłam również błękitną pościel z koronkowymi końcami. Pamiętam jak mamę o taką prosiłam... Moje życie było snem i koszmarem w jednym. Will mnie zawołał abyśmy obejrzały resztę domu. Najpierw pokazał nam gdzie jest siłownia. Jak mieszkałam jeszcze w Wielkiej Brytanii, to chodziłam czasami na siłownię, ale tą chyba będę omijać bo to jest bardzo oczywiste że Dylan tam gości nad wyraz często. Pokazał nam też bibliotekę, którą obydwie od razu pokochałyśmy. Powiedział nam również o saunie i tarasie.
- A tam lepiej nie zaglądajcie. Znajduje się tam skrzydło pracownicze w którym pracujemy i przyjmujemy klientów. Nie chodźcie tam okej?
- Okej
- Dobrze
Potem wróciłyśmy do naszych pokoi w których już były nasze bagaże. Poszłam do garderoby i wzięłam z niej niebieskie dresy, poszłam wziąć prysznic ale gdy z niego wychodziłam zobaczyłam coś czego nie mogłam sobie odmówić. Puchaty, biały szlafrok.
Był idealny, odrazu go na siebie narzuciłam. Było mi w nim tak przyjemnie. Potem ubrałam się w dres. Nie wiem czy w papierach adopcyjnych są wypisywane ulubione kolory ale w moich chyba był. Ubrałam pościel, która pięknie pachniała. Nie chciało mi się iść spać jak kazał Will. Postanowiłam napisać jak się czuję do Hailie bo bałam się teraz wyjść z pokoju. Odpisała mi że dobrze, ale ja nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W końcu postanowiłam rozpakować się.
Gdy już skończyłam, zamierzałam wstawić coś na bookstagrama, ale usłyszałam kroki na korytarzu. Normalnie nie przeszkadzało by mi to, gdyby to nie były te cichutkie kroki, które wątpię by stawiał mężczyzna. A więc Hailie wyszła z pokoju. Lekko uchyliłam drzwi i niespodziewanie z mroku usłyszałam
- Podsłuchujesz?

Rodzina Monet (My Version)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz