Rozdział 4: Jackman - Moose River, listopad 1922

44 1 0
                                    

Jesień nie była łaskawa. Zaczęło padać nad ranem i przez kilka kolejnych dni lało jak z cebra. Abe mimo tak paskudnej pogody znowu odwiedził tartak. Znów próbował wyciągnąć informację z drwali i, niestety, raz jeszcze zderzył się ze ścianą. Ludzie chcieli mu pomóc, naprawdę, ale nie wiedzieli jak. Cóż bowiem mogli jeszcze powiedzieć?

Joseph Carter zginął w lesie, podczas wyrębu. To samo usłyszał Kowalski. Był tam Sinclair, McKinley, Creeks, Smith, Winston i inni, których Abe w ogóle nie znał. Policja stanowa przeprowadziła śledztwo, w rezultacie którego Leach wylądował za kratkami. Tyle.

A jednak Abraham wiedział, że coś jest nie tak. Musiał dotrzeć do prawdy, choćby to była ostatnia rzecz którą zrobi. Musiał pomścić ojca. Miał też wrażenie, że cały czas mu coś umyka, że był zbyt mocno skupiony na śmierci Josepha i żądzy zemsty. Nie wiedział jednak, co takiego tracił. Czego nie widział.

Jedynym plusem tej ponurej, listopadowej pogody była niska temperatura - drogi, w znacznej mierze piaszczyste, wyłożone żwirem czy gliną, nie nasiąkały tak mocno. Oczywiście, tworzyły się kałuże, które w porannym mrozie zamarzały na kamień, ale nie stanowiły takiego problemu jak lepkie, utrudniające poruszanie się błoto.

Ale teraz... teraz przestało padać, wybrał się więc na cmentarz.

Palił szybko. W końcu zaciągnął się mocno, aż filtr lucky strike'a zaczął się tlić i dopiero potem przycisnął niedopałek papierosa o podeszwę buta. Patrzył na grób ojca, na zmrożone, świeże kwiaty, złożone przedwczoraj przez siostrę. Kucnął, wybrał spośród nich te w najgorszym stanie i odłożył na bok. Kwiaty na grobie matki były w lepszym stanie.

Kilka alejek dalej widział starą kobiecinę, składającą kwiaty na grobie męża. Młode małżeństwo, z kwilącym cicho dzieckiem spacerujące między grobami. Tam był chudy blondyn, klęczący nad czyimś grobem. Carter był gotów przysiąc, że już go gdzieś widział, ale nie potrafił skojarzyć, gdzie. U Ray'a w knajpie? Na poczcie? W sklepie? Tym bardziej, że nie widział twarzy mężczyzny, ani nazwiska wyrytego na niewielkiej tablicy.

- Dorwę go, tato - szepnął łamiącym się głosem. - Znajdę skurwiela, który ci to zrobił. Znajdę go i resztę i ich zabiję. Leach już trafił do pierdla, rozumiesz, tato? Nie zostawię tego. Nie zapomnę o tym... ale nie jestem sam, wiesz? Nucky mi pomaga. Ray też, chociaż nie palił się do tej roboty...

- Do jakiej roboty, Abe? - pytanie wstrząsnęło Carterem. Wyprostował się i spojrzał prosto na młodszego brata, wysokiego, nawet przystojnego chłopaka, wycierającego szkła okularów. Co miał mu powiedzieć? Że szuka człowieka, przez którego ojciec leży w grobie, tuż obok matki?

- Nie musisz wiedzieć.

- Ale chcę.

- Johnny, gdybyś tylko wiedział, co ja chcę... wracaj do domu.

- Przyszedłem do taty! - krzyknął. Był dorosłym człowiekiem, młodym, ale dorosłym. Zanim jesień uderzyła w pełni stracił matkę i ojca, a teraz wszystko zdawało się wskazywać na to, że prędzej niż później straci brata. Josephine wyraźnie widziała, jak Abraham oddalał się od rodziny. Johnny pewnie też to dostrzegał; nie był głupcem.

Najbliższe minuty spędzili w ciszy, nad grobami rodziców. Wypalili papierosa, dzieląc się nim tak, jak robili będąc jeszcze małymi dziećmi. Chwilę porozmawiali, wspominając ojca. Jego plany, marzenia, wspólne polowania, pracę w polu. Śmierć matki, choć wstrząsnęła nimi do żywego, rozumieli. Cierpieli, ale wiedzieli dlaczego. Ale tutaj?

Chwilę później załamał się John, najpierw pociągnął parę razy nosem, udając, że to wina zimna. Potem, jak po policzku spłynęła pierwsza łza, Abraham zdobył się na ciężkie westchnienie. Nie chciał płakać. Nie mógł. Nie teraz, nie tutaj.

CierpienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz