Rozdział 14: Moose River - Jackman, styczeń 1923

16 1 0
                                    

Wbrew sobie Carter spełnił prośbę Belli i odpuścił na chwilę - na więcej nie mógł sobie pozwolić. Kilka dni przerwy to wszystko, na co było go stać. Czas ten poświęcał na wizyty na cmentarzu oraz odwiedziny pani Buchanan i Nucky'ego. Burdel musiał zaczekać.

Enoch ciągle był nieprzytomny i trupio blady, ale żył. Trzymał się życia jak rzep psiego ogona, lecz z każdym mijającym dniem znikał w oczach. Wyraz twarzy staruszki mówił wszystko - wyczekiwała najgorszego.

Josephine przyjechała na jeden dzień, bo musiała załatwić jakąś sprawę z księdzem, więc te kilka godzin spędzonych razem, w najbliższym rodzinnym gronie, był najmilszą rzeczą jaka spotkało rodzeństwo ostatnimi czasy.

Tak przynajmniej to wyglądało z boku. Abe był zbyt pogrążony w swej obsesji na temat mordercy ojca, by w pełni korzystać z obecności rodzeństwa. John, gdy nie pracował, gdzieś znikał na całe dnie i nie chciał nic mówić, a Josephine robiła co mogła, by uratować rozsypującą się rodzinę. Z gorszym (gdy wskazywała na gazetę z nagłówkiem "Zaskakujące odkrycie na obrzeżach Caratunk! Nielegalna destylarnia alkoholu została komisyjnie zniszczona pod kierownictwem inspektora Kowalskiego z Policji Stanowej Maine.", na co Carter tylko prychał) lub lepszym skutkiem (gdy mówiła o Belli i jej ciąży, że bardzo kobiecie służy, że Bella wręcz promienieje, na co John na przemian bladł i czerwienił się).

Nic nie mogło jednak wiecznie trwać. Rano Abraham wrócił do przestępczego świata.

- Ray, słuchaj, ta sprawa... - umilkł, wchodząc do Pelletier's i zamiast Raymonda, widząc Verę. Burton siedziała przy tym samym stoliku, co poprzednio. Tym razem nic nie jadła, nie piła. Siedziała smutna. Płakała, bardzo płakała; zaczerwieniony nos można było zrzucić na karb zimy, ale czerwone oczy i ślady łez na policzkach były nie do wytłumaczenia.

W pierwszym odruchu Carter pomyślał o ocalonych z konwoju. Był gotów przysiąc na groby ojca i matki, że Barry uciekł i po prostu zaczął się mścić, że te parę dni, gdy nie odwiedzał Arquette'a teraz się zemściło. Kiedy jednak usiadł obok i lepiej przyjrzał się twarzy blondynki, zrozumiał, że to nie jest prawda. Machnął dłonią na Shirley, prosząc w ten sposób, by poszła po swojego szefa, a sam skupił się na Burton.

- Czekałaś na mnie? - zdjął kaszkiet, siadając. Vera mruknęła coś w odpowiedzi. Pociągnęła nosem, a z rękawa grubego, brunatnego swetra wyciągnęła pogniecioną chusteczkę. Uśmiechnęła się lekko, widząc, że Abe ma na policzku małą rankę po brzytwie.

- Nie wiem, z kim mogłabym porozmawiać - odezwała się po dłuższej chwili. - Tata i tak jest zestresowany, bo znowu agenci go przesłuchiwali i włażą do każdego pociągu i w ogóle... a moi przyjaciele... oni... - urwała, nie będąc w stanie zapanować nad głosem. Abraham po raz pierwszy widział w niej nie młodą, pewną siebie kobietę, nie dumną dziewczynę kontynuującą myśl sufrażystek, tylko przerażone dziecko.

Ujął delikatnie jej roztrzęsioną dłoń. Pod wpływem dotyku Cartera przestała drżeć.

- Chodzi o alkohol? - szepnął, dyskretnie spoglądając w bok. W knajpie Ray'a oprócz nich były tylko dwie osoby, skupione na późnym śniadaniu. Vera słabo skinęła głową, potwierdzając obawy Cartera. Obecność agentów nie była dziwna, nie w tych czasach, nie po tym, co miało miejsce ostatnimi dniami.

- Oni nie rozumieją - wyrzuciła z siebie.

- Vera, co się stało? Ktoś cię skrzywdził? - martwił się, że bliscy Burton wbili jej nóż w plecy. Zdradzili, udając się do władz. Była to szalona myśl, ale bardzo realna.

- Nie! - jęknęła głośniej, niż można się było spodziewać. Dwie osoby siedzące przy oddalonym stoliku podniosły głowy znad talerzy, po czym z pewną dozą niepewnością zaczęły się przyglądać swojemu śniadaniu.

CierpienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz