Rozdział 7: Coburn Mt - Rockwood - Long Pond - Jackman, styczeń 1923

23 1 0
                                    

Zima w pełni zaatakowała Maine. Większość stanowych dróg była nieprzejezdna jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, co dopiero mówić o ostatnich dniach roku. Większe miasta, jak Augusta, Bangor, Lewiston czy Waterville nie odczuły tego szczególnie. Służby oraz mieszkańcy radzili sobie dostatecznie dobrze, wspierając się i reagując, gdy była potrzeba. Mniejsze, jak choćby Skowhegan, miały spore problemy związane ze śnieżycami, a miasteczka i wsie, w tym Moose River, stały się odizolowane od świata.

Oraz, ku rozpaczy miłośników alkoholowych trunków, od regularnych dostaw.

W teorii powinno to działać na korzyść Cartera, zwłaszcza, że niedawny konflikt został zażegnany. Jego "śledztwo" nie przynosiło rezultatów. Smith i Dave dalej pozostawali nieuchwytni. Barry nie doniósł na nich, nie ostrzegał przed nimi klientów. Mogli handlować.

Takie przynajmniej wrażenie odniósł Abraham, siedząc przy wigilijnym stole z młodszym rodzeństwem. Wigilia była bolesna, cicha i zaskakująco skromna. Był tylko on, Johnny i Josephine. John płakał, gdy Jo odmówiła modlitwę i w końcu sama się załamała; tego widoku Carter nie zapomni do końca swojego życia. Rozważał wtedy sięgnięcie po alkohol, by utopić w nim smutki, by znieczulić się przyjemnym ogłupieniem i obojętnością gorzkiego, palącego gardło płynu, ale...nie mógł tego zrobić. Był głową rodziny.

Z rozmyślań o ponurej wieczerzy wyrwał go ochrypnięty głos Raymonda. Dojeżdżali. Coburn Mountain znali dość słabo; rzadko bywali w tych okolicach, musieli się więc zdać na Barry'ego. W wigilię nowego roku wpadł na chwilę do Nucky'ego i powiedział, że na początku stycznia ruszają w teren. Zacząć mieli od Coburn właśnie.

Jego packard - ciągle z rozwalonym reflektorem - już na nich czekał. Sam rudzielec wydawał się być naburmuszony, ale przywitał się grzecznie i wyjaśnił, dlaczego tyle czasu milczał. Dunn miał sporą dostawę z Kanady. Nie tylko alkohol, ale i narkotyki.

Te słowa przeraziły Pelletiera.

- Hinkle'owie mieszkają kawałek stąd, raz na parę miesięcy dostarczam im towar. Olivier jest porządnym facetem, jego brat i stryj też, a dzieciarnia jest za mała, by cokolwiek robić. Baby siedzą w domu albo w chlewie, nie wtrącają nosa w nie swoje sprawy. Rozumie to pan, panie Greene? - Nucky wymruczał coś w odpowiedzi. Coś wulgarnego.

- To pierwsze tak duże zamówienie - podsumował Ray.

- Ano. Znam ich od dawna, więc tak sobie pomyślałem, że możemy puścić w niepamięć tamtą cholerną wpadkę i zacząć od nowa. A hurt pozwoli trochę zarobić i kto wie, może nowych klientów dostaniemy? Hinkle ma sporo znajomych w tych stronach...

Najgorsze było dotarcie do celu. Śnieg, wiatr oraz stromizna uniemożliwiały jazdę automobilami. Musieli iść pieszo, dźwigając ciężkie skrzynie, ale się opłaciło. Zarobili naprawdę kupę grosza, a przy tym dostali zakwasów oraz bólu pleców.

Resztę dnia, mimo wyczerpania, Carter spędził próbując wyciągnąć jakiekolwiek informacje od dyrektora tartaku. Uważał, że minęło dość czasu, by podjąć kolejna próbę - skończył jednak u Gene'a. Kowalsky go rozumiał, ale nie potrafił mu pomóc inaczej, jak puścić zawiadomienie o nękaniu w niepamięć. Nic więc dziwnego, że nazajutrz Abe był ledwo żyw i śpiący, gdy jechali na wschód hrabstwa. Sami. Bez Barry'ego.

- Nie śpij. Dojeżdżamy.

- Już jesteśmy w Rockwood?

- Ożywają wspomnienia, co? - burknął Pelletier. Niedaleko stąd była farma czarnoskórych, miejsce, gdzie na dobre zaczęli swój konflikt z prawem. Nie skręcił jednak w tamtą stronę, tylko jechał dalej, przebijając się przez zaspy i nierówności zaniedbanych dróg, próbując dotrzeć do pierwszych farm, domów. Rockwood ciężko było sklasyfikować, jak wiele podobnych miejsc nie było to miasto, wieś, parafia czy plantacja, lecz obszar niemunicypalny. Albo wprost zadupie, jak zwykł określać Nucky.

CierpienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz