Rozważali wszystkie za i przeciw. Zastanawiali się nad planem. Ray znowu próbował przekonać Abrahama, by dał sobie spokój, ale bez skutku. Nie mogli się przecież władować pod lufy zarówno przestępców, jak i stróżów prawa. Pojawienie się na miejscu zbyt wcześnie też odpadało, bo wtedy albo zostaliby zastrzeleni przez przestępców, bądź aresztowani przez śledczych. Gdyby zjawili się zbyt późno, to wtedy nikogo by nie zastali.
W końcu, po burzliwej dyskusji, zdecydowali się poczekać do rana - wtedy, przed bladym świtem, mieli pojechać do Gniazda i tam uzupełnić swoją wiedzę. To był jedyny speakeasy o którym wiedzieli. I jedyna szansa, by wyciągnąć z ludzi brakujące informacje.
Carter pluł sobie w brodę, że wcześniej nie wpadł na podobny pomysł.
Ruszyli na południe, przeklinając pogodę. Śnieg padał coraz grubszy. Drogi w większości były nieprzejezdne; automobile ryczały, warczały, koła buksowały, a i tak przebicie się przez zaspy nie należało do rzeczy łatwych. Ford Pelletiera ledwo dawał radę.
Nucky nie raz i nie dwa sugerował, że mogli wziąć jego paige'a, ale Carter kategorycznie tego zabronił. Forda mógł mieć każdy. Paige był zbyt nowy, zbyt elegancki, zbyt charakterystyczny. Ktoś mógł go rozpoznać, skojarzyć. Tym bardziej, że miejsce, do którego zmierzali, cóż, nie kojarzyło się z czymś porządnym, bezpiecznym.
Musieli zjechać z głównej drogi. Chwilę walczyli ze śniegiem i nierównościami, a gdy las się za nimi zamknął, potęgując mrok, trafili na niewielką polanę, gdzie ktoś zbudował całkiem pokaźny kompleks w kształcie litery "L". Niski, parterowy budynek, z piaszczystym podwórzem przykrytym śniegiem, na którym zaparkowanych było niemal pół tuzina automobilów. Głównie fordy, ale były chyba dwa buicki. W większości okien było ciemno.
- To tutaj? Nie wygląda jak speakeasy.
- A jak ma wyglądać? Najciemniej pod latarnią.
- Jestem głupcem - szepnął Carter. Dlaczego wcześniej tu nie przyjechał?!
- Nie mów tak, po prostu miotasz się po hrabstwie jak kilkudniowe jagnię - mruknął Ray, ale ruszył za pozostałą dwójką, stawiając przy okazji kołnierz płaszcza. Był niewyspany, nieogolony, śmierdział przetrawionym alkoholem. Carter na poważnie zaczynał się o niego martwić, tym bardziej, że nie raz i nie dwa widział, jak Bella - żona Raymonda - spogląda z troską na męża. Coś się między nimi działo. Coś złego.
Recepcja - czy też maleńkie pomieszczenie przycupnięte przy krótszej nóżce litery "L" tego kompleksu - rozbrzmiewała zgrzytliwym jazzem. W środku był gramofon! Abraham odetchnął z ulgą; muzyka ponoć łagodzi obyczaje. Świadczyła też o obecności gospodarza. Podszedł więc, zastukał do drzwi i czekał. Zamek zgrzytnął praktycznie od razu.
- Dzień dobry! Potrzebny pokój? - zapytał niski, wąsaty mężczyzna, z fajką w ustach. Był niższy od Abrahama o głowę, miał ciemniejsze włosy, ale swoją zadziorną, zaczepną postawą śmiało mógł konkurować z Enochem. Ziewnął przeciągle, poprawił gruby szlafrok.
- Nie, to miejsce zostało nam polecone - zaczął, uśmiechając się. Nie był dobry w te klocki, Pelletier był zdecydowanie od niego lepszy, ale skoro sam zaczął rozmowę...
- A przez kogo niby? - zapytał tamten, wyjmując fajkę z ust i podejrzliwie patrząc.
- To znaczy, proszę pana, sądzę, że mamy wspólnych znajomych - mówił dyplomatycznie Carter - z którymi zdarza się świętować zdrowie Volsteada - gdy powiedział te słowa, a raczej gdy rzucił charakterystycznym nazwiskiem i zwrotem, wszyscy na niego spojrzeli w bardzo wymowny sposób. Nucky, Ray, zaspany wąsacz z fajką. Ryzykował dużo, ale nie chciał tracić już więcej czasu. Postawił wszystko na jedną kartę.
CZYTASZ
Cierpienie
Fiksi SejarahZrozpaczony syn chcąc dokonać pomsty na mordercy swojego ojca musi wkroczyć w świat przemytników alkoholu. Okładka: zdjęcie: pexels/Malcolm Gillanders edycja: canva/Radosław Budkiewicz