7. Pranie

30 3 2
                                    

 Nikt nigdy nie pomyślałby, że nastoletnia dziewczyna zostanie narzeczoną, o kilka lat starszego, mężczyzny. No bo powiedzcie mi szczerze, czy ten scenariusz nie jest absurdalny? Wiadomo, podróże, narzeczeństwo, to wszystko jest normalne. Do momentu, w którym okazuje się, że trzeba to zrobić z przymusu. Że tak naprawdę nic tutaj nie będzie prawdziwe. Wszystko będzie jedynie pod publikę. Dla pieniędzy. Choć do tego drugiego powinnam przyzwyczaić się już dawno, ponieważ w tym świecie wiele rzeczy jest robione dla nich. Tutaj one są najważniejsze. Bez nich nawet nie zaistniejemy. Nie tutaj.

Przed moim wyjazdem byłam zmuszona załatwić jeszcze jedną sprawę. A mianowicie musiałam zwolnić się z pracy, którą dopiero co dostałam.

Wyjechałam z rezydencji nad rankiem i dotarłam tam naprawdę szybko. Za szybko, jak dla mnie. Bo tak naprawdę nie wiedziałam nawet od czego zacząć. Jak mam zacząć te rozmowę, jakie papiery czy dokumenty dostarczyć. Byłam zielona w temacie. Gdy zwalniałam się z poprzedniej pracy w Chicago, to mój ojciec załatwił za mnie to wszystko. I nie było problemu. A teraz zostałam ja sama. Po prostu trzeba było to ogarnąć w pojedynkę już wcześniej.

Przekroczyłam próg lokalu, a nad drzwiami rozległ się dzwonek. Taki, który alarmował pracowników, że ktoś właśnie wszedł do środka.

-Maya? Co tu robisz? Dziś miałaś na późniejszą godzinę - powiedziała radośnie Alisha, której uśmiech nie schodził z twarzy.

-Widzisz, bo ja z taką sprawą przychodzę - zaczęłam.

Nie potrafiłam skleić sensownego zdania, więc brzmiało to bardzo nieschludnie i nieelegancko.

-Jaką? - zapytała, a jej uśmiech powoli przygasał.

Podeszła do mnie bliżej, a ja wbiłam wzrok w jej plakietkę, która była przyczepiona do niebieskiej koszulki z Nirvaną. Włosy spięła w niską kitkę, więc teraz patrzyłam prosto w jej oczy. Dziewczyna i tak była ode mnie wyższa, choć ja miałam na sobie szpilki.

-Muszę się zwolnić - wyrzuciłam z siebie te trzy słowa, które ciążyły mi na sercu. - Wyjeżdżam
w podróż i nie mam pojęcia kiedy ona się skończy. Ale obiecuję, że gdy tylko wrócę, to przyjdę tu, by ponownie się zatrudnić. O ile będziesz chciała mnie przyjąć.

-Jasne - powiedziała czerwonowłosa dziewczyna i ruszyła w stronę zaplecza. - Chodź.

Tam załatwiłyśmy wszystkie formalności i, jak się okazało, wcale nie było to takie trudne
i okropne. Nie taki diabeł straszny jak go malują. Chyba tak brzmiało to powiedzenie.

Gdy wstałam z krzesła i chciałam wyruszyć do wyjścia z zaplecza, które zostało zrobione
z koralików, zatrzymała mnie Alisha.

-Pozwól, że podzielę się z tobą radę, dotyczącą podróżowania - powiedziała wesoło, ale jej kolejne słowa wcale takie nie były.

-Jaką? - zapytałam zaciekawiona.

-Że ci najgorsi ludzie, są zazwyczaj najbliżej nas. No nic, do zobaczenia Mayu - oznajmiła
i wskazała palcem na wyjście.

Uśmiechnęłam się blado, kiwając delikatnie, prawie niezauważalnie, głową.

Pobiegłam do swojego lamborghini, które zaparkowałam przed księgarnią, i prędko do niego wsiadłam.

Wciąż zadawałam sobie pytania, zastanawiając się, o co jej tak naprawdę chodzi.

Czy nawąchała się za dużo czerwonej farby?

A może chciała mi coś przekazać? Z pewnością chciała, tylko ja nie potrafiłam tego rozszyfrować. Zupełnie jak anagramu, który dał mi ojciec na dziesiąte urodziny. No bo skąd miałam wtedy wiedzieć, że west jentzrep inhcuk będzie oznaczać prezent jest w kuchni.

Dream of the hellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz