~ Rozdział 4 ~

282 16 1
                                    

Playlista:

The One To Survive - Hidden Citizens

Blood // Water - grandson

Trouble - Adam Jensen

Last Survivor - Unsecret

Let me live / Let me die - Des Rocs

No good - Unsecret, Ruelle

Od leżenia na twardej podłodze zaczynają mnie boleć plecy, ale i tak się z niej nie ruszam. Uginam kolana, a dość długa koszulka, w której spałam przez kilka ostatnich nocy, podwija się lekko odsłaniając moje uda i dół brzucha. Skubię palcami jej dolny brzeg. Przez uchylone okno do pokoju wpada świeże powietrze, a lekki powiew wiatru delikatnie porusza firanką. Od jakiegoś czasu obserwuję latające na sklepieniu nieba mewy, które skrzecząc jakby się ze mnie śmieją, że siedzę tutaj uwięziona, podczas gdy one są wolne. Wredne ptaszyska. 

Choć widok za oknem bynajmniej tego nie sugeruje, najwyraźniej gdzieś w okolicy musi być plaża. Ta myśl wprowadza mnie w stan przypominający nostalgię. Biorę głęboki wdech i wspominam chwile, kiedy jako dzieci jeździłyśmy z rodzicami na wakacje w podobne miejsca. Godzinami spacerowaliśmy brzegiem morza, a kiedy bolały nas nogi rodzice nosili nas na rękach. Razem z Aną biegałyśmy za mewami takimi jak te i próbowałyśmy je złapać. Mama zawsze przywoływała nas do porządku, ale tata śmiał się razem z nami. Jedliśmy lody na obiad i hamburgery z frytkami na kolację, a uśmiechy nie schodziły nam z twarzy.

Od śmierci taty już nic nie było takie samo. 

W końcu ptaki odlatują, a w pokoju znów panuje krzywdząca moje uszy cisza. Przez chwilę wydaje mi się, że słyszę krew płynącą w moich żyłach. Od kilku dni jestem zupełnie sama wśród czterech ścian pokoju. Nikt tu nie przychodzi, a ja tym bardziej nie mam odwagi, żeby wyjść. Początkowo cieszyłam się wynikającym z tego względnym bezpieczeństwem. Dopóki Seraphine się mną nie interesowała, nie śmiałam prosić o nic więcej. Teraz wiem, że był to błąd.

W pewnym momencie uświadamiam sobie, że od kilku dni nie powiedziałam ani słowa. Tak jakby nagle dotarło do mnie, że mam wolną wolę, zaczynam krzyczeć. Zdzieram gardło krzycząc ile sił w płucach. Staram się zrobić co w mojej mocy, aby poczuć, że mam na coś wpływ. Jednak poczucie bezradności powraca jeszcze zanim zdąży na dobre odejść, kiedy na własne oczy obserwuję, że nic to nie zmienia.

Znów wpatruję się w okno. I choć nie jestem z tego dumna, w mojej głowie pojawia się myśl, że nic mnie nie powstrzymuje przed tym, żeby je otworzyć i po prostu skoczyć. Wbrew pozorom, to jednak nie jest najłatwiejsze wyjście. Myśl o tym, że wtedy rzeczywiście opuściłabym Anę i naszą matkę, sprawia, że szybko pozbywam się tej myśli. Obiecuję sobie również, że nie ważne jak źle będzie, nigdy tego nie zrobię. Dla Any, przejdę piekło jeśli będę musiała, ale nie pozwolę, żeby straciła kolejną osobę. 

W nagłym przypływie determinacji podchodzę do masywnych drzwi dzielących mnie od reszty świata, i waląc w nie pięściami z całych sił ponownie zaczynam krzyczeć. Kilka łez mimowolnie spływa mi po policzkach. Tracę nadzieję, że kiedykolwiek się stąd wydostanę. Opieram się plecami o drzwi i powoli osuwam po nich na podłogę. Przyciągam kolana do piersi i obejmuję je rękami. Chowam twarz w ramionach, poddając się ogarniającemu mnie zwątpieniu. 

Kilka minut później słyszę pukanie do drzwi. Nikt nie wchodzi, jakby czekając aż zostanie zaproszony, więc wstaję z podłogi i ostrożnie wyglądam na korytarz. Martha stoi ze spuszczoną głową wpatrując się w czubki swoich butów z rękami splecionymi za plecami. Wygląda na wykończoną. Jej skóra ma blady, szarawy kolor, a podkrążone oczy ukryte pod długimi rzęsami są przekrwione i wilgotne od łez.

BloodlineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz