~ Rozdział 5 ~

268 15 0
                                    


Delikatna bryza rozwiewa moje włosy, a kilka kosmyków spada mi na twarz. Ziemia pod moimi gołymi stopami jest przyjemnie chłodna. Źdźbła trawy żartobliwie łaskoczą mnie w palce. Z zamkniętymi powiekami zwracam twarz w kierunku słońca, które jak ciepły koc przygarnia mnie w swoje objęcia. Biorę kilka głębokich wdechów, aby nasycić się świeżym powietrzem. Tęskniłam za tym bardziej niż mogłoby mi się wydawać. Szum drzew chwiejących się od wiatru i dobiegający z oddali krzyk mew sprawiają wrażenie sielanki. W tym miejscu czas się zatrzymał. Mam ochotę rzucić się na ziemię i spędzić tu cały dzień czytając moje książki i popijając kawę z kubka ze sklepu "wszystko za dolara".

Po chwili zrywa się gwałtowny powiew wiatru, a kilka mil stąd niebo nad otaczającym polanę lasem, pokrywają niepokojąco ciemne chmury. Nim zdążę znaleźć schronienie, zaczyna padać deszcz. Spadające krople moczą mnie do ostatniej suchej nitki. Woda spływa z moich przemoczonych włosów po plecach, a ubrania przywierają do mojej skóry i robią się coraz cięższe. Wystawiam dłonie, zbierając w nich krople deszczu. W pewnym momencie poddaję się odzyskanemu uczuciu wolności i wybucham głośnym śmiechem. Tańczę razem z mżawką jak liść noszony na wietrze.

Bosą stopą staję w kałuży i zaczynam po niej skakać jak małe dziecko, które cieszy rozchlapywanie jej na wszystkie strony. Wtedy moją uwagę przykuwają moje dłonie. Przez chwilę przyglądam się im, aż dostrzegam, że zarówno one jak i cała moja jasna sukienka pokryte są czerwonymi plamami. Wycieram dłonie o spódnicę, lecz na marne. Nie ważne jak mocno trę, nie jestem w stanie pozbyć się z nich śladów krwi. 

Zaczynam uciekać, lecz biegnąc przez polanę potykam się na wystającym kamieniu i upadam wprost w kałużę. W ostatniej chwili zaciskam powieki, aby nie dostała się do nich woda. Przez chwilę obawiam się wstać, dlatego leżę nieruchomo starając się uspokoić oddech. Po chwili otwieram oczy. Kałuża, w której wylądowałam ma szkarłatny kolor, podobnie jak kilka innych. 

Wystawiam dłoń grzbietem do góry, a kiedy i na mojej skórze pojawiają się czerwone ślady, nie mam wątpliwości, że deszcz, który przed chwilą tak mnie cieszył, zmienił się w coś przerażającego. To krew spadająca z nieba. 


Budzę się, a moje serce łomocze mi w piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć. Moja klatka piersiowa unosi się i opada rozpaczliwie próbując złapać tchu po tym okropnym koszmarze. Światło wpadające do pokoju przez okno tuż nad moją głową razi mnie w oczy, sprawiając, że pulsujący ból głowy jest jeszcze bardziej nieznośny.

- Och, obudziłaś się! - słyszę radosny okrzyk Marthy wbiegającej z pokoju obok. Widzę jak rozluźnia się na mój widok. Służąca siada na krzesełku obok pryczy, na której mnie ułożono i chwyta mnie za dłonie. 

- Co się stało? Mam tyle pytań i kompletną pustkę w głowie - mówię szczerze licząc, że starsza kobieta zna choć część prawdy o tym, co mnie spotkało. 

- Nie wiem, skarbie. Mogę się tylko domyślać, ale byłaś nieprzytomna przez kilka dni. I jeszcze ta rana... - kobieta zerka na prawą stronę mojej szyi, co uświadamia mi, że czuję delikatne ciągnięcie na skórze w tym miejscu. Dotykam go dłonią i wyczuwam pod palcami dość duży opatrunek - Myślałam, że tego nie przeżyjesz. A tu proszę! Takie szczęście. Jesteś silniejsza niż mogłoby się wydawać.

- No nie wiem. Przez całe życie nie mdlałam tyle razy, co odkąd się tu znalazłam - prycham starając się obrócić to w żart, aby ukryć jak bardzo mnie to przeraża. Opiekunka najwyraźniej nie daje się na to nabrać. Słabo się do mnie uśmiecha, a patrząc jej w oczy widzę, że się o mnie martwi.

BloodlineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz