005

320 28 1
                                    

– Tighnari daj spokój. – Powiedział Alhaitham zwinięty w kłębek na swoim łóżku pod kołdrą, którą chował się przed strażnikiem lasu.

Kaveh i Cyno jedynie stali z boku, podczas gdy chory Alhaitham zachowywał się jak małe dziecko. Tighnari przyszedł na prośbę blondyna by zobaczyć jak stan zdrowia Alhaithama się trzyma. Przyszedł. Jednak Alhaitham nie był zbyt pozytywnie nastawiony na to, dlatego od jakichś dziesięciu minut się stawiał.

– Wiesz, że jak pozwolisz mi tylko sprawdzić co trzeba to będziesz wolny, prawda? – Powiedział Tighnari i skrzyżował ręce na swojej piersi. – Tak tylko sobie utrudniasz, chyba chcesz szybko wrócić do bycia ukochanym skrybą akademiyi.

Alhaitham jedynie głośno westchnął i wydostał się z pod swojej kołdry, następnie podniósł do siadu i przewrócił oczami. Szybko tego pożałował, bo poczuł ból głowy na co mruknął coś pod nosem.

Podczas, gdy Tighnari trudził się z współlokatorem Kaveha, to on sam rozmawiał z Cyno i co jakiś czas zerkał na bok.

Cyno to zauważył, bo jakby nie mógł tego zauważyć. Generał Matry musi mieć zawsze oczy otwarte dookoła głowy i musi myśleć o wiele szybciej niż inni.

– Aż tak Ci na nim zależy? – Zapytał nagle Cyno, gdy Kaveh po raz kolejny spoglądał w stronę swojego współlokatora.

Kaveh aż się wzdrygnął i jego spojrzenie nagle powędrowało na przyjaciela. Uśmiechnął się odrobinę nerwowo do niego i opuścił wzrok.

– Kaveh, poważnie? – Jego głos jak zwykle brzmiał na znudzony, ale Kaveh wiedział, że to nie było tym co przeważało teraz u Cyno.

– Może..? – Powiedział niepewnie blondyn i podniósł swój wzrok.

Generał Matry zauważył jedynie na jego twarzy zaczerwienienie delikatny i westchnął ciężko. Chyba musiał przetrawić tą informację.

– Bądź z nim po prostu szczery, tak jak kiedyś.

Cała ich czwórka trzyma się już od momentu, w którym poznali się w akademiyi, ale mimo wszystko Cyno i tak nie najlepiej dogadywał się z Alhaithamem. Jednak i tak jeden mógł liczyć na drugiego gdyby trzeba było. Żaden nie potrafił tego przyznać.

– No i koniec, aż tak strasznie było? – Zapytał Tighnari przez cichy śmiech i odsunął się trochę od swojego pacjenta.

Alhaitham jedynie coś mruknął pod nosem i wrócił do swojej zimnej poduszki, która przynosiła mu komfort przez gorąc.

– Niech odpoczywa jeszcze trzy dni, jak będzie czuł się na siłach to może wrócić do pracy. – Powiedział strażnik lasu i pakował swoje rzeczy do torby, zostawiając jedynie fiolki z lekiem w razie czego. – Także zero pracowania podczas choroby.

Skierował te słowa do zielonookiego, jednak on już nic nie odpowiedział, bo mimo rozmów to zasnął znów. Kaveh cicho westchnął i spojrzał znów na swoich przyjaciół.

– Dziękuje, że przyszliście.

– Nie ma sprawy, przyjaciołom się pomaga. – I wtedy spojrzał na Cyno, który niezbyt był wzruszony stanem Alhaithama. Wtedy Tighnari lekko go kopnął w nogę. – Prawda Cyno?

Cyno cicho syknął i spojrzał markotnie na TIghnariego, po czym westchnął ciężko i przyznał mu cicho rację. Tighnari uśmiechnął się znów radośnie i spojrzał ponownie na Kaveha.

– No to czas na nas, opiekuj się nim dobrze.

– Innego wyboru raczej nie mam.

Gdy Cyno i Tighnari już wyszli to zrobiło się w domu nagle całkiem cicho.

W jego głowie ciągle były słowa Cyno o szczerości ze swoim współlokatorem. On stara się być szczery do bólu zawsze z nim. Przecież gdyby nie był to dzisiaj raczej by żył na ulicy. Jednak co do swoich uczuć wobec niego jakoś nie potrafił się przyznać nawet przed samym sobą.

Odpychał to ciągle od siebie.

Czuł, że mogłoby to wszystko zepsuć.

Sun and Moon || Kavetham (PRZENIESIONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz