Rozdział 5 Dziedzic

15 2 6
                                    

Kolejne dni wyglądały identycznie. Poranne i wieczorne treningi z Avery lub Cassem, wspólne posiłki i tak w kółku. Czy chciałam by było coś więcej? Nie wiem.

Było dobrze, normalnie, nudno, szaro.

Choć jednak mi to pasowało, mogłabym tak przeżyć życie gdyby nie te myśli. Cały czas miałam w głowie te zwłoki i krew na rękach. Za każdym razem kiedy zamykałam oczy je widziałam. Czemu? Przecież zrobiłam to by przeżyć. To taka wielka zbrodnia?

Przecież wielu zabiło i żadne z nich tak nad tym nie rozmyślało. Więc czemu ja? Czemu o tym w kółko myślałam i przerabiałam każdy scenariusz, w którym mogłabym zrobić coś innego. Każdy kończył się identycznie. Umierałam.

Uznałam w tedy, ze moje życie będzie cenniejsze od jego, ale czy na prawdę tak było? On mógł mieć rodzinne, dzieci, które za nim teraz płakały. A jeżeli zrobił to z przymusu? Może nie chciał w ogóle atakować? Może chciał tylko wrócić do kochającego domu?

A ja mu to uniemożliwiłam.

Bo w końcu do czego ja wracałam?

Nie miałam rodziny, która by za mną płakała, a resztki, które z niej zostały pewnie by się cieszyły z mojej śmierci, czyli moja matka. Nie miałam domu, do którego mogłam wrócić. Nie miałam chłopaka, a Avery by zrozumiała. A jeżeli ona wolała by gdybym tam zginęła?

Co jeżeli mnie znienawidzi? W tedy już nic mi nie zostanie. Będę sama.

Westchnęłam i oparłam się plecami o krzesełko.

Siedziałam przed sztalugą, którą jakimś cudem Cassian mi ogarnął. Sam nawet wyszedł z inicjatywą i kiedy odmówiłam to tylko powiedział, ze jutro mi ją da. Dupek.

Na moich ustach wypłynął lekki uśmiech.

Z jednej strony chciałam rysować, ale co? Nie czułam tej wewnętrznej siły, która mnie przyciągała.

Odsunęłam włosy z twarzy i wstałam.

Nogi mi zdrętwiały, zaczęłam chodzić w kółko. Miałam dość siedzenia bezczynnego. Chciałam coś zrobić, cos co odciągnie moje myśli.

Narzuciłam na ramiona szlafrok i tym razem nałożyłam puchate kapcie.

Wyszłam z komaty.

Szczerze nie miałam pojęcia gdzie idę.

Było już późno i zamiast łazić powinnam się położyć, ale te wyjście nie przemawiało do mnie. Czułam, że dziś znowu nie zasnę. Nawet nie byłam tym zaskoczona. To w końcu norma.

Ruszyłam przed siebie i skręciłam kilka razy.

Po chwili doszłam do mocarnych drzwi.

Otworzyłam je i zobaczyłam ogromną bibliotekę. Była identyczna do tamtej, ale nie było w niej tej atmosfery i magii.

Dodatkowo były tu różne małe detale na regałach posrebrzane, a także o kilka więcej foteli.

Zaczęłam chodzić między regałami. Nie szukałam niczego konkretnego, oprócz oderwania się od rzeczywistości.

Nagle jedna książka mnie zaciekawiła. Była ona gruba w brązowej okładce.

Wyciągnęłam ją z półki i usiadłam na ziemi.

Opowiadała o wszystkich władcach obu krain.

Zaczęłam przewracać strony.

Ostaniom władczynią z królewskiego rodu była moja matka.

Zdjęcie przedstawiło młodą kobietę z czarnymi jak noc włosami do ramion i błyszczącymi szczęściem niebieskimi oczami. Na jej głowie znajdowała się korona Solis.

VidiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz