VI

38 4 0
                                    

Nie poszłam na pogrzeb Lusi. Zarówno mama, jak i tata dowiedzieli się o jej śmierci ode mnie (co było szokujące), zupełnie, jakby chciano ją zatuszować, choć kiedy przyszło co do czego (do pogrzebu), przybył na nią wąż ludzi. Zresztą, starsi cały czas powtarzali, że, jeszcze 20 lat temu, o wszystkim informowano niemal od razu po wydarzeniu, a nikogo nic nie omijało. Przekazywano informacje tego samego dnia, czasem tej samej godziny; cały kraj wiedział. A dziś? Odkąd wiele domów (wbrew pozorom, nie domów ludzi ubogich, a tych zamożnych bądź żyjących w dostatku) było pozbawionych telewizorów, a informacje przekazywano sobie przez telefon, masę ludzi nie wiedziało, co działo się na świecie; wszystkie społeczności podporządkowywały wiadomości pod ich preferencje. Mogło zdarzyć się tak, że Pewien Piotr z województwa zachodniopomorskiego nie miał pojęcia o ataku związku rosyjskiego (nie zasługują na zapisanie ich dużą literą) na Lublin i odebrał Polsce województwo lubelskie, bo nie oglądał telewizji, a w komórce wyświetlały mu się informacje wyłącznie dopasowane pod rzeczy, które śledził. A nie była to polityka. Powtarzali, że 20 lat temu ludzie więcej odkrywali, wszystko było świeże i zaskakujące. Ludzie dziwili się: „ile jeszcze wymyślą?", narzekali, ale ze spokojem, bo, w końcu, skoro dopiero opracowują, to minie jeszcze masę czasu, nim wejdzie to na rynek. Mówili, że nastały czasy, kiedy wiele takich strasznych rzeczy odkryto, ale ludzie zobojętnieli na ich negatywny wpływ. I żyło się dalej.

Synek też chyba nie był na pogrzebie Lusi. Co ja...zadrwiłam...jasne, że nie był. Nawet jakbyśmy trzymali kontakt do teraz, to i tak by nie poszedł. Nie lubił „takich" rzeczy, chociaż niekoniecznie chodziło tutaj o rzecz, ale o sam gest. Wypadało, kurwa, po prostu wypadało. Kto wie, jaki był naprawdę? Może teraz siedział i uprawiał jakieś modlitwy szlochając. Mogłam się wszystkiego spodziewać.

Wstyd było mi przyznać, że, akurat w dzień pogrzebu Lusi, spędziłam kilka monotonnych godzin przeglądając DingDong'a  i nadrabiając filmy Wężyka. Nie mogłam odmówić sobie zatopienia się w wir tych wszystkich komentarze podnieconych internautów: „Matka nie pozwala mi jeść kebsów z żuli, bo ponoć szkodzą na żołądek, ale ostatnio byłem na melanżu, no i tak się nachlałem, że następnego dnia ziom do mnie mówi: <<e, wiesz, że wczoraj wciągnąłeś dwa kebaby z żuli?>>. Na co ja- wielkie oczy, a potem w śmiech. Hehe, od tamtego czasu jem przynajmniej raz w tygodniu". Chciałam wierzyć, że ten cały chory maraton filmików był rodzajem jakiejś reakcji obronnej na ból, a nie dowodem mojej ignorancji i braku współczucia. Kurwa, ledwo utrzymałam równowagę, kiedy dostałam TĘ wiadomość od Synka. Nie mogłam sobie wmawiać, że ogarnął mnie jakiś zespół wyjebania, bo tak nie było. Tak samo, jak nie mogłam zaprzeczyć, że, kiedy oglądałam filmy Wężyka, ani razu nie pomyślałam o Lusi. Wobec tego, o co mogło chodzić?

Tak, to fakt; czułam do niej jakąś cichą nienawiść, która obijała się o siebie z żalem w jednym mikserze. Skoro umarła, nie musiałam już obawiać się o to, że ujrzę ją na jakimś filmie Wężyka, a moja samoocena wreszcie się unormuje.

Lusia podobno wpadła pod samochód. Prawdopodobnie przez przypadek („Umrzeć przez przypadek"- ale to głupio brzmiało. Zupełnie tak, jakby, przez przypadek, pomylić zamówienie i zjeść kebaba z mięsa żula, a nie mięsa wołowego). W każdym razie, mama nie była w stanie sprecyzować przyczyny jej śmierci. Dowiedziała się ode mnie, czyli niemal jako druga, skoro wiedziałam przed nią. „W biurze szeptali między sobą o zgonie jakiejś nastolatki. Samochód ją przejechał. Może to ona?". Mama nie wymawiała jej imienia. Ja sama nigdy nie rozgryzłam, czy była to kwestia niechęci do Lusi, a może tak po prostu zadecydowała: nie wymawiać imienia, bo nie? Jak dziecko: „bo nie!". Wpatrywałam się w oczy mamy i naprawdę zauważyłam w niej dziecko; choć była dorosła, nie potrafiła znaleźć w sobie chociażby krztyny szacunku do zmarłej Lusi i nadal traktowała ją, jak bezimienną szmatę.

Zorientowałam się, jak bardzo pojebana była ta nasza czwórka. Lusia umarła przez przypadek, Synek i ja zignorowaliśmy jej pogrzeb, a Wężyk wpierdalał kebaby z żuli.

Kebab z żuli na Dworcu w WarszawieWhere stories live. Discover now