Wężyk kulił się w kącie. Trząsł się, a kiedy do niego podeszłam - choć zajęło mi to wyjątkowo długo; ja sama byłam w szoku, a kiedy spoglądałam na jego dygoczące ciało, to zupełnie tak, jakbym sama miała zaraz upaść i objąć skulone nogi nierozrywalnym objęciem -, szepnęłam niewyraźnie. Chyba jego imię.
Podniósł wzrok i nagle wyłożył się na ziemi, jakby rozparło go jakieś osobliwe natchnienie. Dopiero po tym, jak wzniósł oczy do góry, tym swoim niewyraźnym spojrzeniem, i rzucił sflaczałymi dłońmi na bok, przestał sprawiać wrażenie zainspirowanego poety.
Dotknęłam jego ramienia. „Wężyk. Ej". Rzuciłam. Potrząsnęłam nim. „No ej". Tym razem mocniej...i mocniej...i mocniej..."Ej. No. Wężyk. Co. Ty". Albo tego nie zarejestrowałam, albo nie mrugnął ani razu, jakby coś zmroziło go od środka. Nie sprawiał wrażenie świadomego swoich ruchów, choć raczej „bezruchów", których był całkiem pozbawiony. Żywe zdawały się jedynie jego oczy, które ani razu się nie przymknęły. Kiedy odwracałam od nich wzrok i spoglądałam jedynie na ciało Wężyka, niemal wpadałam w panikę, bo zdawały się być rozdarte z żywotności, jak gdyby usychały...
„Wężyk. Co? Ćpałeś?". Nie wiedziałam, czy wciąż brał używki. Kiedy jeszcze się przyjaźniliśmy, robił to w ukryciu; rzadko przy mnie, rzadko przy naszej całej naszej czwórce. Jednocześnie doskonale wiedziałam, że czegoś zażywał, bo ktoś taki, jak on, nie mógł być czysty.
- Dum. - Nie wiedziałam, czy chciał coś powiedzieć, ale przerwał, czy może naprawdę coś go tchnęło i strzelił onomatopeją. - Nachlałem się. Chleję tak od tygodni... - Pokręciłam głową. Od tygodni? Zamyśliłam się. Przecież tydzień temu oglądałam jego filmy na DingDong'u...Już wtedy coś chlał? Może to tuszował?
- Co ty? Od tygodni to jeszcze nie tragedia...Widziałam twoje filmy na DingDong'u i w ogóle... - Zakaszlałam nerwowo i dopiero po czasie zdałam sobie sprawę z tego, jak oczywisty i kretyński to był ruch. - No i...całkiem fajne tam wrzucałeś. Te filmy. - Wysiliłam się na głupi uśmiech, choć i tak nie mógł go zobaczyć.
- No bo naprawdę było spoko. Jadłem i zarabiałem kasę. - Nie wątpię. Pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. - Wiesz, co było dalej? - Wychrypiał, a ja uniosłam głowę wyżej, choć jego spojrzenie było równie puste, co sufit, na który nieprzerwanie spoglądał.
- Co? - Zdołałam wyrzucić.
- Zaprosili mnie do fabryki na robienie kebabów z żuli... - Zaczął, a mnie już zrobiło się niedobrze. - Dużo kasy, więc poszedłem...
Nagle gałki oczne Wężyka zdały się zatrząść, jak gdyby zapadał się w sennej jawie, albo - co miało być bardziej prawdopodobne - wracał do miejsc ze wspomnień.
YOU ARE READING
Kebab z żuli na Dworcu w Warszawie
HorrorWarszawa, rok 2045. Stało się coś niezwykłego. Polska mentalność...uległa zmianie. Mieszkańcy stolicy przywykli do nowych zasad i "dziwności", które niegdyś były im obce i nieosiągalne, a dziś są ich wspólną codziennością. Wbrew pozorom, nie musiało...