V

52 3 0
                                    

Minął tydzień, odkąd spotkałam się z Synkiem, natomiast równo miesiąc i 3 tygodnie, odkąd widziałam Wężyka i Lusię. Zastanawiałam się, czy to zdrowe zamartwiać się kimś, kto tego zmartwienia nie oddaje. Mogłam to rzucić w cholerę i o nich zapomnieć; mogłam przestać śledzić JEGO profil na DingDong'u i może nawet założyć własny. Samo to, że zablokowałam go, by zaraz wejść na jego profil na Telegramie, miało być wystarczającym dowodem na to, jak (nie) był mi obojętny. No, nie dało się z dnia na dzień zapomnieć o kimś, z kim utrzymywało się kontakt przez trzy lata; szczególnie, jeśli, poza tymi osobami, nie miało się żadnych innych.

Synek...Ostatnio znów widziałam go w 24, ale tym razem byłam zbyt zdołowana, by do niego podejść. Zerkałam raz po raz, w nadziei, że PRZYPADKIEM mnie spostrzeże, ale nic z tego- wszystko wokół latało mu daleko za rzeką; zerkał przez okno lub wyciągał telefon. Chyba zmienił okulary. Tydzień temu nosił małe, okrągłe, bladoniebieskie oprawki, a dzisiaj czarne, większe, z pazurem. Spuściłam głowę i zignorowałam go, póki nie wysiadłam i nie dałam mu o sobie znać swoim zawiedzionym spojrzeniem. Zauważył mnie przez okno, ale jego wzrok mówił tylko: „O. Aha". I tyle z tego było.

Niemal czułam, jak moja skóra się marszczy, jak gdyby usiłowała wycisnąć ze mnie wszelkie płyny (wypiłam dzisiaj pół szklanki wody). Ledwo orientowałam się w terenie, byłam na skraju rzeczywistości i jawy, niemal przekraczałam granicę tego drugiego, aż...Zabrzęczał mi telefon.

„To ty żyjesz?" Wyświetliło się na ekranie.

Strzeliłam minę pod tytułem: "To znaczy?". Niemal po sekundzie odpisałam. Nigdy nie ignorowałam wiadomości; były zbyt istotne w moim życiu, choćbym miała takie dostawać od największego buca. Odpisywałam w mgnieniu oka. "?". Nie wysiliłam się odpisując Synkowi.

Cały czas stałam, choć rzadko kiedy zdarzało mi się to robić, kiedy już wychodziłam z 24. Miałam to do siebie, że szłam bez zastanowienia; tak, żeby być jak najprędzej na miejscu. Kiedy zorientowałam się, że zastygłam w jednej pozycji, zaraz porwałam się i ponowiłam ruch.

Jak wielki ogarnął mnie szok, kiedy wiadomość zwrotną od Synka otrzymałam dopiero pod wieczór...Nie, tak naprawdę wcale nie byłam zdziwiona.

***

"Matka mi mówiła, że ponoć ktoś cię przejechał i nie dało rady cię uratować". Wyczytałam na ekranie telefonu. Plunęłam, wyobrażając sobie, jak gęsta wydzielina rozprowadza się po mordzie Synka, który trzymał mnie tyle w niepewności i postanowił, że napisze do mnie pod koniec pierdolonego dnia. Przez ten czas niemal naprawdę czułam się martwa.

"To ci źle powiedziała?? Co to w ogóle za pieprzenie?? Nie dziwię się, że ojciec od was uciekł??". Kliknęłam "wyślij" nieco za szybko i bez zastanowienia. Pożałowałam, ale chyba, doprawdy, niepotrzebnie.

"No, chyba ta". Zmrużyłam oczy. Szkoda, że nie widział mojego spojrzenia, które sugerowało, że nic mi ta wiadomość nie mówiła.

"Bo to Luśka nie żyje". Opuściłam telefon. Kiedy upadał, zdało się, jakby nie wylądował natychmiastowo plackiem, a obijał się o podłoże w spowolnionym tempie.

"Wężyk jest chyba w żałobie. Właśnie transmituje na żywo, jak wpierdala 10 kebabów po kolei".

Wyłączyłam telefon, spojrzałam na łóżko, a już po chwili chowałam się pod kołdrą.

Kebab z żuli na Dworcu w WarszawieWhere stories live. Discover now