~Nowe życie~

166 9 19
                                    

Ludzie Nieba zginęli.
Odeszli na zawsze.
Bez kopii wspomnień.
Bez ratunku.
I bez serca.
Okres wielkiego smutku, ostatecznie dobiegł końca.
Czas się obudzić i wrócić do rzeczywistości.
Do rzeczywistości, w której powstała legenda.
Tam, gdzie lud walczył u boku Toruka Macto.
Tam, gdzie wszystko się zaczęło.
I tam, gdzie wszystko się skończy.

~

POV. JAKE
Zbliżała się pora obiadowa. Moja żona była w trakcie gotowania posiłku.
Wszyscy dziś zostali w swoich Marui.
Jedni byli pokłóceni.
Jedni nie mieli ochoty stąd wyjść.
A jedni po prostu musieli zostać, ze względu na brzydką pogodę.

Zacząłem sporo myśleć nad powrotem do domu.
Od jakiegoś czasu, takie myśli chodziły mi po głowie.
Dzień w dzień.
Bez przerwy.
Z moich myśli, wyrwał mnie głos mojej ukochanej.

-O czym rozmyślasz Jake?- zapytała krojąc jedzenie Neytiri.
-O powrocie.- powiedziałem bez uczuć.
-Powrocie czego?- zapytała patrząc na mnie niezrozumiale.
-Naszym powrocie. Do domu.- powiedziałem ze łzami w oczach.
-Ma Jake...- powiedziała lekko smutna klękając przy mnie.
-Neytiri. Musimy wrócić. Quaritch nie żyje, nie będzie nas ścigał. A my? Musimy chronić lud przed następnymi atakami. Przed kolejnym przewożeniem broni. Musimy wrócić do domu. Najszybciej jak się da. Czyli jutro.- powiedziałem stanowczo z kamienną twarzą.
-Masz rację. Ale co na to nasi synowie? Oni się zakochali Jake. Nie możemy tak po prostu im tego odebrać.- powiedziała dość przejęta chwytając mnie za ramię.
-Niestety będą musieli zostawić to, co jest tutaj i wrócić do tego co było.- powiedziałem bez żadnych emocji.
-Protestuję. Tak nie można Jake. Eywa tak chciała. Wszechmatka ma na to rozwiązanie. Tylko musimy je odnaleźć.- powiedziała bardzo opanowana.
-W takim razie, szukajmy go.- powiedziałem patrząc na nią ze łzami w oczach.
Wstałem.
Ona też.
Trzymała mnie za ramiona.
Ja trzymałem ją w talii.
Nasze nosy się stykały.
Wzięliśmy głeboki wdech...
I wydech.

POV. NETEYAM
Podsłuchałem cały plan moich rodziców.
Cieszy mnie to, że wracamy do domu, ale co z moją Vini?
Nie zostawię jej tu.
Mam plan.
Muszę tylko to wszystko ogarnąć.
Czas start.

Wyszedłem po cichu z mojego Marui, kierując się w stronę domku Vini.
Krople deszczu ciągle po mnie spływały.
A ja?
Myślałem.
Myślałem, czy ona w ogóle chce mnie widzieć?
Czy dalej mnie chce?
Czy dalej jestem TYLKO jej?
Mętlik.
Bałagan.
Tylko to miałem w głowie.
Ale wiedziałem, że jedno jest pewne.
Kocham ją.
I do końca życia będę o nią walczył.

Stałem już przed wejściem do jej Marui.
Zastanawiałem się, czy pukać.
Zapukałem.
Przede mną stanął jej ojciec.

-Widzę cię, Olo'eyktan.- wykonałem symboliczny znak.
-Widzę cię, Neteyam Sully. Wejdź.- powiedział wskazując ręką, abym wszedł do środka.
Tak też zrobiłem.

-Witaj Neteyam.- powiedziała jej matka.
-Widzę cię, Ronal.- znów wykonałem symboliczny znak.
-Vineya jest u siebie. Idź śmiało, ale uważaj na słowa...Jest bardzo słaba.- kobieta lekko posmutniała.
-Dobrze, dziękuję.- powiedziałem udając się w kierunku jej pokoju.
Zapukałem.
Nie otrzymałem odpowiedzi.
Stałem tak jeszcze chwilę.
W końcu sam wszedłem.

-Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Wiem, że nie powinienem wtedy podnieść na ciebie głosu. Wiem, że wszystko co się wtedy stało, nie powinno mieć miejsca. Przepraszam cię Vineya.- mój ton głosu był cichy, ale wyraźny.
-Usiądź.- powiedziała oschle.
Usiadłem.
Wpatrywałem się w jej twarz.
Całą zapłakaną.
Pozbawioną uśmiechu.
Szarą.
Ponurą.
Po prostu nijaką.

Ten Jedyny. ~ NeteyamxVineyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz