~Taniec śmierci~

150 12 4
                                    

POV. VINEYA
Byliśmy już po obiedzie.
Neteyam poleciał na patrol z rodzicami.
Standard.
Ja się nudziłam, ale nie na długo.
Dlaczego?
A dlatego, że mój przyjaciel, zaproponował mi wypad do Drzewa Dusz.
Z tego co mi opowiadał, jest to Drzewo, przez które łączymy się z naszymi przodkami.
Możemy ich zobaczyć i usłyszeć.
Coś jak u nas, ale nie pod wodą.
Oczywiście zgodziłam się.
Mam nadzieję, że zdołam zobaczyć mojego dziadka.
Niestety od kiedy zmarł, nie miałam odwagi go odwiedzić.
Ale dziś mi się uda.
Z moich przemyśleń wyrwał mnie nikt inny jak Lo'ak.

-Ty, śpiąca królewno, nie zamulaj i się przebieraj.- powiedział pstrykając mi palcami przed twarzą.
-No dobra już, już.- powiedziałam przewracając oczami.
-Nie kręć oczami tylko się przebieraj, bo czekam na ciebie od 15 minut.- powiedział kładąc ręce na biodra.
-A to może wyjdziesz? Zboku.- ostatnie słowo wymówiłam nieco ciszej.
-Coś jeszcze tam gadałaś pod tym nosem?- zapytał unosząc brew.
-Nie, nie nic nie mówiłam, poza tym, że fajnie by było gdybyś dał mi się w końcu przebrać i łaskawie stąd wyszedł.- odpowiedziałam próbując nie wybuchnąć śmiechem.
On to jednak nie dość, że głupi to jeszcze głuchy.
Skxawng.

-Powiedziałaś coś jeszcze! Powtórz!- krzyknął z uśmiechem.
-Zbok!- krzyknęłam śmiejąc się.
-O nie przegiełaś!- krzyknął po czym podszedł do mnie i zaczął mnie łaskotać.
O nie, najgorzej.

-L-Lo'ak p-prze-PRZESTAŃ PROSZĘ!- krzyczałam przez śmiech.
-Przeproś.- powiedział śmiejąc się.
-P-przep-PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM! JUŻ STOP!- krzyknęłam a ten przestał.
-Grzeczna, posłuszna Vini.- powiedział klepiąc mnie po głowie.
-Spadaj już, bo nigdy stąd nie wyjdziemy jak tak dalej pójdzie.- powiedziałam z uśmiechem.
-Nara pało!- krzyknął po czym wyszedł.
Co za gamoń.
Autentycznie, nie ma na tym świecie durniejszej i głupszej osoby od niego.
Ale za to go kocham.

Przebrałam się w końcu w ciuchy, które przygotował mi Lo'ak, a w zasadzie Neytiri.
Lo'ak jedynie mi je dostarczył.
Wyszłam w końcu z namiotu, biorąc swój łuk i strzały.
W razie co, zawsze warto mieć łuk przy sobie.

-No wreszcie! Ale powiem ci, że wyglądasz niczego sobie.- powiedział posyłając mi uśmiech.
-A dziękuję.- powiedziałam odwzajemniając uśmiech.

W końcu ruszyliśmy przed siebie.
Kiedy zawołaliśmy już nasze Ikrany, zobaczyłam że mój chłopak wraca z patrolu.
Chciałam jeszcze szybko do niego podejść i się z nim przywitać, ale ktoś mnie wyprzedził.
Mówiąc ktoś, mam na myśli stado dziewczyn z klanu.
Lepiej być nie mogło.
Schowałam się za jakimś kamieniem i obserwowałam całą sytuację.

-Vineya idziesz, czy co ty robisz?- zapytał dość głośno mój przyjaciel.
-Csii, ciszej bądź i tu podejdź.- powiedziałam szeptem, przykładając palec do ust w kierunku chłopaka.
-Co jest gra-...ne? A to skurwysynek.- powiedział szeptem mój przyjaciel.
-Nie chce mi się dłużej na to patrzeć, spadamy.- rzuciłam szybko w jego stronę po czym wsiadłam na moją Zmorę.
Wtedy podbiegł do mnie...
No oczywiście, nikt inny jak Neteyam.

-Hej kochanie.- powiedział w moją stronę bez większych uczuć.
-Nie chce mi się z tobą rozmawiać, idź do tych swoich koleżanek.- rzuciłam szybko z kamienną twarzą w jego stronę, po czym szybko krzyknęłam, a mój Ikran wystartował.
Byłam wkurwiona.
Przecież każda z tych dziewczyn, była conajmniej 100 razy ładniejsza odemnie.
Vini stop, nie psuj sobie dnia.
Nie myśl o tym.
Po prostu spędzić miło czas ze swoim przyjacielem.

Kiedy dolecieliśmy do Drzewa Dusz, zsiedliśmy  z naszych Zmor i udaliśmy się w jego stronę.
Było tam pięknie.

-Lo'ak! Tu jest cudownie.- krzyknęłam z szerokim uśmiechem namalowanym na twarzy.
-To prawda. Te Drzewo to nasza świętość. Tata opowiadał mi, że 2 lata przed moimi narodzinami, była wojna. Ludzie Nieba chcięli zaatakować to miejsce, aby wypalić nam takie dziury w pamięci, żebyśmy nigdy nawet nie odważyli się tu zbliżyć. To wszystko działo się po pierwszym ataku. Pierwszy z nich był na Domowe Drzewo. Dom wszystkich Na'vi z klanu. Ludzie Nieba zniszczyli to miejsce, tym samym wygrywając. Ojciec mojej matki tamtego dnia zmarł. Nabił się na ostry kawał drzewa, który przebił go na wylot. Był Olo'eyktanem, więc odrazu po jego śmierci, Tsu'tey, który podobno był obiecany mojej mamie, ze względu na to, że będzie ona następną Tsahik, przejął dowodzenie i został nowym dowódcą. Mój ojciec tego samego dnia, znów połączył się ze swoim Avatarem. Oswoił Toruka, podlatując do niego z góry na swoim Ikranie.
Toruk jest legendą. Od czasów ostatnich pieśni, wybrał swojego jeźdźce tylko pięć razy.
Toruk oznacza ,,Ostatni cień".
Tamtego dnia, mój ojciec został Toruk Macto.
Zjednoczył klany, podczas okresu wielkiego smutku i obronił to miejsce.
Dzięki jemu, mamy wszystko.
Niestety Tsu'tey, który był dowódcą, również zmarł na wojnie. Norm też oberwał, ale w ciele Avatara. Teraz jak widać, udało mu się stworzyć nowego. Tamtego dnia wiele osób zginęło. Mój ojciec po śmierci kolejnego dowódcy, został Olo'eyktanem. To była potężna wojna. Ale wygraliśmy.- opowiedział chłopak, któremu towarzyszyło wiele emocji.
Pierwszy raz widzę go tak poważnego.

Ten Jedyny. ~ NeteyamxVineyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz