Rozdział 6

919 25 40
                                    

Powoli przebudzałem się w pomieszczeniu pełnym pikających urządzeń.

Obok mnie siedział Tony. Za nim stał Will i Dylan. Hailie stała z Vincentem naprzeciwko mojego łóżka.

Nie miałem ochoty patrzeć na mojego najstarszego brata. Zauważyłem, że Tony trzyma moją rękę i nie chcę puścić jakbym miał gdzieś uciec.

Przypomniałem sobie co się stało i tak milczałem. W końcu Will postanowił się odezwać.
-Shane, jak się czujesz?
-Nijak.- Tony pogłaskał mnie po ręce co wydało mi się dziwne bo nigdy wcześniej nie okazywał tak czułości.

-Nigdy, powtarzam nigdy nie wolno ci się doprowadzić do takiego stanu. Jak tylko wrócisz do domu zaczynasz terapię. U psychologa.- powiedział oschłym tonem Vincent.

-Mam-to-gdzieś!- przeliterowałem.
Will starał się mnie uspokoić mówiąc:
-Spokojnie Shane,  jesteśmy z tobą. Wszystko dobrze, a teraz jakbyś mógł powiedz nam dlaczego się pociąłeś?
-Nie jest dobrze. Dlaczego? Dlaczego? No nie wiem. Może dlatego, że jestem najmniej o ile w ogóle kochany i doceniany w tej rodzinie?! Można dlatego, że za każdym razem kiedy zrobię coś dobrze i tak jest coś nie tak?! Może dlatego, że jest gruby i mam dość tego, że jestem wyśmiewany?! Może dlatego, że już nie daje rady i chcę się połączyć z mamą?! Może dlatego, że przez cały czas Vincent ciągle gada o zasadach i ja mam tego dość?! Ja mam już wszystkiego dość! Gdzieś mam zasady! O każdą pochwałę, czułość czy waszą uwagę muszę żebrać! Nigdy nie usłyszałem:
O Shane trzymasz formę bracie!
A wy sobie cały czas to powtarzacie!-
Wybuchłem. Miałem dość.

Byłem czerwony, ale nie ze złości. Było jasne, że jestem chory.
-Chcę do domu. - rzuciłem i ledwo ale wstałem z łóżka.

Tony mnie podtrzymał i posadził spowrotem na miękkim materacu.
-Jeszcze musisz dojść do siebie.- powiedziała Hailie.
-Nie muszę. Wracam do domu. - powiedziałem stanowczo.

Will westchnął.
-No niech ci będzie. Ale odpoczywasz przez cały czas.
-Mhm dobra dobra.- rzuciłem szybko wstając w pośpiechu.

Dość szybko się zebrałem. Wziąłem szybko telefon z szafki, bo wyświetliła się wiadomość od mojej dziewczyny. Zdecydowałem, że potem przeczytam.

Ruszyłem w stronę wyjścia, a pozostałe rodzeństwo za mną. Nagle upadłem i mocno uderzyłem głową o ziemię. Podbiegł do mnie Tony i klęknął przy mnie po czym podniósł mnie i spytał czy wszystko w porządku i co mnie boli.
-Wszystko git.- odparłem krótko.

Wyszliśmy ze szpitala i wsiadaliśmy do samochodów. Ja jechałem z Tonym i Willem, a Hailie z Vincentem i Dylanem. Wsiadłem ostrożnie na tylnie siedzenie, a Tony obok mnie. Will usiadł za kierownicą i po chwili byliśmy już w drodze do domu.

Patrzyłem obojętnie przez okno i odpowiadałem krótko na pytania moich braci.

Patrząc przez okno zauważyłem w dole łąkę, a na niej stado dzikich koni. Dwoje z nich pędziło przez łąki. Siwy i kary. Patrzyłem na to z zachwytem, a mój wzrok się ożywił.

Mój bliźniak widząc, że zainteresowałem się zwierzętami w dole uśmiechnął się. Wow Tony się uśmiechnął. Nie szyderczo tak jak zawsze, lecz przyjaźnie i troskliwie.

Dojechaliśmy do posesji, a Will zaparkował na zewnątrz, żebym mógł szybciej dostać się do wnętrza domu.

Wysiadłem szybko ciągle mając w głowie obraz przepięknych stworzeń z łąki.

Weszłam do domu i z pomocą Tonego usiadłem na kanapie cały obolały. Na rękach, nogach, plecach i brzuchu miałem blizny. Położyłem się na kanapie i patrzyłem w nicość.

Nawet nie wiem kiedy przyszedł psycholog i zaczął coś do mnie mówić. Wyprosiłem go. Musiałem sobie wszystko poukładać. Siedział przy mnie Tony ani na moment się nie ulotnił.

Chodził tylko do kuchni proponował jedzenie, ale ja zawsze odmawiałem.

W mojej głowie było jedno:
Chciałbym odnaleźć te konie...

---------------------------------------------------------

Hejaa kochani! Witam w kolejnym rozdziale. Niedługo pojawi się następny. Szczerze? Dziś pływałam w morzu i myślę, że mam sytuację do tej opowieści. Pozdrowionka. Miłego dnia/nocy!💸💋

(584 słowa ♥️)

Shane Monet. W potrzasku duszy (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz