Rozdział 12

569 16 110
                                    


Tony trzymał się mnie z całej siły i nie wydawało mi się, żeby chciał puścić moją bluzę. Pędziliśmy i znów czułem przyjemny wiatr we włosach.

Letnia bryza biła w moją twarz, a Tony wyraźnie się uśmiechnął! Nie minęło 10 minut i znaleźliśmy się w lesie.

Zsiadłem z konia i pomogłem Tonemu stanąć na ziemi. Wicher musnął pyskiem moje ramię, a ja go pogłaskałem.

Zwierzę pobiegło, jak zakładam spowrotem na polane.
-To było mega!- wykrzyczał mój bliźniak.
-Noo wiem. Wracajmy do domu.
-Okey.

Ruszyliśmy w stronę rezydencji. Weszliśmy pewnym krokiem do domu. Tony poszedł do kuchni po coś do jedzenia. Co prawda była 3.00 w nocy, ale myślę, że on wtedy nie zwracał na to uwagi.

Zjadł kanapkę z wielką chęcią. Ja za to podeszłem do kuchennego blatu i nalałem sobie wody do kubka.
Rzuciłem szybkie:
-Dobranoc.- do mojego bliźniaka.

On odpowiedział mi kiwnięciem głowy po właśnie zajadał się drugą kanapką. Poszedłem na schody z kubkiem w ręce.

Ostrożnie i cicho stawiałem kroki po stopniach. Znalazłem się już na górze.
Głucho stawiałem kroki, a po chwili już znalazłem się w swoim pokoju.
Zamknąłem drzwi na klucz i rzuciłem się na łóżko.

Aż nie dobrze zrobiło mi się od tego patrzenia jak mój brat zajada się cholerną kanpką! Wyjąłem z kieszeni zakupione wcześniej papierosy.

Zapaliłem pierwszego... Drugiego... Trzeciego... Czwartego... Piątego...
I tak wypaliłem chyba z 18 papierosów.

Usłyszałem pukanie do mojego pokoju.
-Nie chcę rozmawiać...- wydusiłem.
-Ale ja chcę.- o nie!

To... Był... Vincent! On już wie! Może Tony mu się naskarżył? Wstałem jakby od niechcenia i przekręciłem kluczyk w zamku. Całe ręce mi się trzęsły więc po otwarciu drzwi szybko schowałem je za plecy, tak iżby mogło się wydawać, że chowam coś podejrzanego.

Mój starszy brat rzucił mi swoje lodowate spojrzenie. Byłem pewny, że w jego czarnych jak noc źrenicach widzę śnieżne, białe góry lodowe.
Ada a
Zawzięcie walczyłem ze sobą, by nie odwrócić wzroku. Vincent zaczął rozmowę:
-Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego o godzinie... 1 w nocy wymykasz się z domu przez balkon? I z jakiego powodu o tej godzinie nie śpisz?
-Wyszedłem przewietrzyć umysł, bo nie mogłem spać.- odparłem i wstąpiła we mnie niezastąpiona w tym momencie pewność siebie!

-Daruj sobie te marne wymówki.
-Tak? Już się nie mogę doczekać, aż będę pełnoletni! Wynoszę się stąd!
-Shane, nie o to mi chodz-
-Nie mam zamiaru cię słuchać, a teraz łaskawie wyjdź z mojego pokoju i daj mi spokój. Nie będę rozmawiał z żadnym psychologiem. Oni są zjebani. Wyjdź stąd i daj mi spokój. Chcę odpocząć.
-Wyjdę, a porozmawia z tobą Will.

Nie odezwałem się już tylko dzielnie znosiłem lodowaty wzrok mojego najstarszego brata. Odniosłem wrażenie, że zaraz zamarznę, a w rzeczywistości, aż gotowało się we mnie ze złości.

Vince wyszedł z mojego pokoju, a ja odetchnąłem z ulgą i padłem na łóżko. Nie wiem, ale chyba powinienem zajrzeć do Emily... Długo nie odpisuje...

Właśnie wtedy do moich drzwi zapukał Will. Otworzyłem dziękując mu w duchu, bo wyrwał mnie z rozmyślań o mojej nowej dziewczynie.

-Witaj, Shane.
-Cześć.
-Musimy pogadać.
-Ale ja tego nie chcę.
-Ale musimy.

Siadłem pod ścianą z podkulonymi nogami. Trzymałem czoło na moich kolanach i chowałem twarz, bo zaczęły po niej spływać łzy.
Nadal czerwone i czarne.

Will kucnął przy mnie po czym ogarnął mnie ramieniem. Pomógł mi wstać i zaprowadził mnie na łóżko. Usadził mnie na miękkim materacu.

Zasiadł obok mnie. Przytulił mnie. Ja wtulilem się w niego. Zabrudziłem mu śnieżnobiałą koszulkę kolorowymi łzami.
-No już, ciiii. Wszystko dobrze. Nie płacz.
-Yhm.

Uśmiechnąłem się sztucznie przez łzy po czym popatrzyłem Willowi w oczy.
-Ja nie mogłem spać. I chciałem znowu poczuć ten letni wiatr. Wiedziałem, że nigdzie mnie nie wypuścicie o tej porze do tego z uszkodzoną nogą. Tak więc uciekłem przez balkon.

Nie byłem pewny czy mówić o Tonym. Narazie to przemilcze. Wtulilem się jeszcze mocniej w starszego brata. Był zdecydowanie najlepszym pocieszycielem.

-Dobrze, spokojnie rozumiem.
-Naprawdę nie chcia- przerwałem, bo mój telefon wibrował domagając się odebrania połączenia.

Chwyciłem komórkę, a na ekranie wyświetlił się numer Emily. Odebrałem nie zwracając uwagi na to, że tu jest Will. Nim zdążyłem powiedzieć choćby marne "Cześć" usłyszałem:
-Wy wszyscy jesteście siebie warci! Czemu twoi bracia pobili mojego brata?! Wiesz co nie ważne! Nienawidzę cię! Jesteś nikim! Zgnij w pierdlu! Miłego życia beze mnie!- po tych słowach rozłączyła się.

Tak głośno krzyczała, że Will wszystko słyszał. Nic nie powiedziałem tylko cisnąłem telefonem o ścianę. Cały się rozwalił. Miałem to gdzieś. Kolorowe łzy nie ustawały.

Po prostu wyciągnąłem paczkę papierosów. Zapaliłem na oczach mojego starszego brata.
-Shane, proszę zostaw to.
-Chcę się odstresować.

Wyciągnąłem z kieszeni żyletkę i popatrzyłem na nią. Usiadłem w kącie i zaczynałem się ciąć. Will podbiegł do mnie i wyrwał mi ostrze.

-Dlaczego?
-BO PRZEZ MOICH JEBANYCH DWÓCH BRACI, CZYLI TONEGO I DYLANA STRACIŁEM MIŁOŚĆ ŻYCIA!

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje kolejny rozdział! Trochę już mi brakuje pomysłów, ale możecie podsuwać. I jeszcze akcję z moją koleżanką sprawiają, że śmieje się jak pisze XD. Niedługo kolejny rozdział! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸💋

(790 słów ♥️)

Shane Monet. W potrzasku duszy (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz