Rozdział 14

484 14 27
                                    


No to mam przejebane. I to ostro.
-Co ty tu do jasnej cholery odpierdalasz?
-Rozmawiam. Ślepy jesteś?
-Grzeczniej, bo...
-Bo co? Bo znowu mi przywalisz?- zaśmiałem się opętańczo.
-Żebyś wiedział.
-Śmieszny jesteś.

Aurora teraz była parę metrów dalej i karmiła Partię jabłkami. Mam nadzieję, że nie słyszała. Za Dylanem stał jakiś mężczyzna.

Odepchnąłem Dylana na bok widząc, że na oko sześćdziesięsioletni chłopak wyjmuje broń. Właśnie usłyszałem jak facet odbezpiecza broń. Sam wyjąłem pistolet, który zwykle miałem przy sobie.

Dylan widząc co się święci ostrzegł Aurorę. Teraz już ja i nieznajomy celowaliśmy w siebie. On w moją klatkę piersiową, ja w jego głowę.

Wiedział, że jeśli strzelę to on zginie na miejscu. Jeśli on by strzelił nie wiadomo gdzie by trafił. Nie wiem czy bym przeżył.

Zerknąłem na Aurorę i Dylana. Dylan stał obok niej. Typ musiał to zauważyć, bo teraz celował z nich.
Popatrzyłem tam.
-Nie! Zabij mnie! Ich zostaw!
-Shane nie!- krzyknął Dylan.

Mężczyzna zaśmiał się.
-Raz... Dwa... Trzy...- nacisnął spust. Zanim kula zdążyła trafić bezbronne ciało Aurory ja przyjąłem kulkę za nią.

Dostałem w brzuch. Moja biała jak śnieg bluza teraz była czerwona.
Nie upadłem. Nadal stałem o własnych siłach.

Aurora coś krzyknęła, bo nie byłem świadomy co. Teraz obroniłem Dylana. Dostałem w ramię. Teraz celowałem broń prosto w jego serce.

Padł strzał. Dwa strzały. Z jego pistoletu kulką dotknęła mojego brzucha w miejscu obok poprzedniej rany. Ja trafiłem w jego serce.

Napastnik osunął się na trawę i już był martwy. Ja upadłem na kolana i usłyszałem krzyk Dylana. Zaczął gdzieś dzwonić.

Aurora klękła przy mnie.
-Spokojnie. Oddychaj. Zaraz będzie karetka. Przyjadą twoi bracia. Spokojnie.

Oddychałem odziwo spokojnie. Byłem opanowany. Wstałem z kolan i pomogłem wstać Aurorze.

Dylan tu podszedł.
-Zaraz będzie Vince. I karetka też.- popatrzył na mnie

Ja nie słuchałem. Podeszłem do sztywnego ciała mężczyzny. Zmierzyłem wzrokiem. Zdałem kominiarkę.

No tak. Mogłem się tego spodziewać. Jack. Ten gnój. Zajmę się nim potem.
Chwilę później zobaczyłem kilka aut podjeżdżających na polane. Zauważyłem też motocykl Tonego.

Wykrwawiałem się niemiłosiernie, ale nawet nie bolało. Szczerze? Teraz wszystko było mi obojętne. Vincent przybiegł, a za nim reszta rodzeństwa. Hailie też.

Chwilę potem usłyszeliśmy sygnał karetki i zaraz ratownicy zaczęli mnie opatrywać. Wykrwawiałem się mocniej i za każdym razem, gdy kaszlnąłem krwią to ból narastał.

Teraz syczałem od tego płynu do odkażania.
-Przestań! Nie dotykaj mnie już!

Vincent dotknął ręka mojego ramienia. Popatrzył na mnie i powiedział:
-Pomagamy ci, spokojnie. Daj sobie pomóc.

I wtedy właśnie mnie przytulił. Mój najstarszy brat. Skończyli mi coś tam robić. Położyli mnie na noszach.
-Dobrze pojadę z tobą.- oznajmił Vincent.
-Ja chcę z... Ja chce z Aurorą. Zawołaj ją.
-W porządku.

Po chwili rudowłosa dziewczyna stała obok mnie. Dyszałem i oddychałem z wielką trudnością. Ona złapała mnie za rękę i po chwili już byliśmy w drodze do szpitala.

Nagle po drodze zdażył się wypadek. Jakaś ciężarowka przywaliła w tę stronę karetki, od której leżałem ja.
Najważniejsze, że Aurora była bezpieczna.

Przed ciężarówki wbił się w karetkę, a panom z przodu naszczescie nic się nie stało. Przez ścianę pojazdy wbiły się jakieś ostre narzędzia.

Jedno z ostrzy wbiło się w moją skórę, a dokładniej w klatkę piersiową idealnie obok mojego bijącego jak szalone serca.

-Nic ci nie jest?!- syknąłem z bólu.
-Mi nic nie jest ty musisz trafić jak najszybciej do szpitala.

Po chwili już zauważyłem jak moi bracia wchodzą do karetki. Tony wziął mnie na ręce i zaniósł do auta. Aurora ruszyła z nami. Siadła z tyłu obok mnie.

Ruszyliśmy w stronę szpitala. Tony mówił coś do mnie. Nie słyszałem. Dopiero po chwili zauważyłem, że dosłownie obok nas pędzą dwa dzikie konie. Wicher...i...Partia...

Czułem w sobie buzujące emocje. Czułem wysiłek Wichra. Czułem wszystko. Nie mogłem nic zrobić, żeby go dotknąć. Tak bardzo tego chciałem.

Głowę miałem opartą o szybę auta. W końcu zgiąłem nogi i oparłem czoło no kolana. Krwawe łzy znów ciekły po mojej bladej twarzy.

Aurora dotknęła delikatną dłonią mojego ramienia, a następnie mnie przytuliła. I wtedy stało się coś...

Jakby ktoś chciał mnie już doszczętnie zabić! W bok naszego samochodu uderzył czarny Van! Dobrze, że nie jechaliśmy na motorze. Pewnie Dylan go wziął.

Gdy van zetknął się z naszym lambo poczułem ogromne ukłucie bólu, i usłyszałem charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni...

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje kolejny rozdział! Już niedługo 15 rozdział. Jeszcze dziesięć rozdziałów i kończymy tą część...😭 Ale... Zaczynamy drugą część. Obiecuję, że postaram się pisać regularnie! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸💋

(700 słów ♥️)

Shane Monet. W potrzasku duszy (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz