DONOVAN
Nie ukrywałem, że nie podobał mi się fakt, że bliźniaki zostawili mnie i Hope samych wśród elfów, ale czułem, że musieli zrobić coś istotnego, zanim zajęlibyśmy sie biesiadą. Kiedy Owen wrócił do nas, leżałem na stole i obserwowałem kryształowy sufit, natomiast Hope podziwiała widoki, które były widoczne z okien. Faktycznie widok na Góry Śmierci robił wrażenie. Nawet nie podniosłem się, kiedy doradca elfów podszedł bliżej, patrząc na mnie z niezadowoleniem.
— Czy ty leżysz na stole? — Owen pokręcił głową, patrząc na mnie. — Gdzie królewskie maniery?
— Dobre pytanie — Uniosłem palec. — Ładny macie ten zamek, muszę przyznać.
— Tak, wiem o tym. Podnoś się. Mamy sporo do zrobienia, a dobrze byłoby zdążyć, zanim Ernesh i Adaliah wrócą.
— Nie powiesz mi, gdzie poszli i po co, prawda?
— Muszą porozmawiać ze sobą, a potem jeszcze z ich matką. To nie zajamie im długo.
— I dlatego mnie tu zostawili?!
— Ale ty jesteś marudny, Donovanie — Hope zaśmiała się, podchodząc bliżej.
Nie skomentowałem tego. Po prostu wstałem ze stołu i zaczekałem, aż Owen powie, czego ode mnie oczekiwał. Zwłaszcza ode mnie. Nie sądziłem, aby miał dla Hope jakieś specjalnie zadanie.
Biesiada, którą mieliśmy wyprawić była istotna, ponieważ chcieliśmy dać elfom do zrozumienia, że na ten moment konflikt między nimi, a nami, czarodziejami, został zażegnany, więc mimo groźnej niechęci, zamierzali przyłożyć się do pomocy. Zależało mi na tym, aby wszystko poszło zgodnie z planem. Wtedy Adaliah i ja nie musielibyśmy więcej ze sobą walczyć. Przestalibyśmy być wrogami...
— A więc jakie jest moje zadanie? — zapytałem.
— Znasz się na magii, jesteś potężnym czarodziejem, więc wykorzystaj ja do dobrych celów i ożyw naszą krainę — Owen uśmiechnął się blado. — Elsolis obumarło w ostatnim czasie. Nie jest tu już tak pięknie jak kiedyś, a to właśnie to piękno, roślinność, słońce dodają nam sił. Pomyślałem, że może byłbyś w stanie to naprawić.
To było poważniejsze zadanie, nic spodziewałem się dostać. Nawet mi się spodobało. Skinalem głowa i nic więcej nie mówiąc, opuściłem Wielką Salę. Musiałem dostać się na dziedziniec. Znałem drogę, więc szybko przemierzyłem długie, jasne korytarze i wydostałem się z zamku. Dziedziniec był pusty. Była noc, więc elfy prawdopodobnie siedziały w swoich domkach, co też działało na moja korzyść. Nie potrzebowałem, aby przyglądali się moim poczynaniom.
Skupiłem się na energii, która we mnie drzemała i pozwoliłem jej się ulotnić. Bez żadnego wysiłku, poruszając dłońmi, zebrałem trochę szkarłatnej energii. Która posłałem w lewą stronę. Długa smuga światła powędrowała aż do samej góry, w która wniknęła, po drodze muskając obumarłe kwiaty, krzewy i drzewa. Szkarłat, który rozświetlił wszystko, pozwolił mi zobaczyć, jak moje zaklęcie podarowało nowe życie roślinności. Kwiaty podniosły się i odzyskały swoje żywe, piękne korony, liście na drzewach, które były wyschnięte, znów stały się zielone, gęsta, zielona twarzą, podniosła się. W moje nozdrza uderzył intensywny zapach kwiatów.
To działało.
Powtarzałem tą czynność, posyłając zaklęcia w każdą stronę. Starałem się, aby zaklęcia dotarły w każde miejsce, aby cala kraina odzyskała swoje piękno. Faktycznie kiedy weszliśmy do Elsolis, kraina wyglądała znacznie inaczej. Wszędzie było cicho, szaro i przytłaczająco. Nie tak powinna wyglądać kraina elfów. Oni wręcz potrzebowali, aby otaczała ich natura. Byli jej częścią.
Nawet nie zorientowałem się, minęło kilka godzin i kiedy słońce wypsnęło się ponad horyzont. Nawet burza ustała. Białe słońce zaczęło powoli rozświetlać cala krainę. Kiedy skończyłem swoją pracę, był już ranek.
Rozejrzałem się, podziwiając Elsolis. Zupełnie aby narodziło się na nowo. Roślinność odżyła. Kwiaty otaczały domy, drzewa rosły przy ściankach, wysoka, gęsta trawa porastają dosłownie wszędzie. To była kwestia czasu, nim zwierzęta wróciłyby do krainy. Mogłem oddychać pełna piersią i do woli cieszyć się zapachem świeżości. Przytulne, piękne domki, mimo że ich nie ruszałem, również zdawały sie odżyć. Zupełnie jakby samo słońce wystarczyło, aby wszystko naprawić. Na ścianach domków znów porastał bluszcz, mech okrył kamienie...
Piękny widok. Mogłem być z siebie naprawdę zadowolony.
Nagle usłyszałem trzepot skrzydeł. Spojrzałem w gore i dostrzegłem Spiona, który krąży nade mną, kracząc głośno. Wyciągnąłem gięta rękę, chcąc, aby wylądował na moim przedramieniu. Kruk spojrzał na mnie, przechylając głowę na bok.
— Przyleciałeś na biesiadę? Widać, że jesteś moim krukiem. Tylko zabawy ci w głowie.
Spion stuknął dzionek w mój policzek, na co zaśmiałem sie. Nie przespałem nocy, ale miałem mnóstwo energii. Więcej niż przez ostatni rok. Byłem gotów na biesiadę i nie mogłem się wręcz jej doczekać.
Jeden z elfich strażników zaprowadził mnie do komnaty gościnnej, gdzie przebrałem się w strój wyjściowy, który zakładałem, biorąc udział w wydarzeniach poza moją krainą, założyłem swoją koronę na głowę i stanąłem przed lustrem, aby ocenić swój wygląd. Dobrze, że Hope przypomniała mi, abym go zabrał.
Miałem na sobie rozpięty płaszcz sięgający do kolan, pod nim miałem czarną koszulę, spodnie w tym samym kolorze były trochę luźne, a na nie wciągnąłem wysokie, skórzane buty. Tak jak zawsze na palce wsunąłem sygnety, założyłem złoty pas, który pasował do mojej korony i... chyba byłem gotowy.
Adaliah przysłała do mnie elfkę ze służby, aby mnie uczesała, więc nie protestowałem. Pozwoliłem, aby wtarła mi we włosy jakieś elfie maści, ale absolutnie nie zgodziłem się na to, aby ułożyła je. Miały zostać tak, jak były. Naturalne i chaotycznie układające się.
Kiedy byłem już gotowy, wystarczyło tylko poczekać do południa i udać się do Sali Biesiadnej.
CZYTASZ
Trylogia Ambicji część 2: Spojrzeć Śmierci W Oczy
FantasyTRYLOGIA AMBICJI CZĘŚĆ 2 Bolesna strata zmieniła życie Donovana w piekło, które sprawiło, że jego serce wyzbyło się empatii. Siedząc na tronie z piękną koroną na głowie, żyje dalej, sprawując władzę w Carminie i próbuje zapomnieć o przeszłości, jedn...