DONOVAN
Ciemna cela, w której mnie zamknięto, sprawiała, że nie wiedziałem, co właściwie robić. Cztery ściany ciasnego pomieszczenia przerażały mnie. Nie wiem, być może miałem klaustrofobię i odkryłem to dopiero w tamtym momencie? Chyba była taka możliwość.
Powoli podszedłem do żelaznych drzwi, aby lepiej im się przyjrzeć. Podjąłem próbę otwarcia ich, rzuciłem kilka zaklęć, ale te ani drgnęły. Moja magia nie działała w tamtym miejscu, a to nie wróżyło nic dobrego, bo to oznaczało, że byłem bezradny. I bezbronny... A przynajmniej tak się czułem.
Gdzie byli Ernesh i Adaliah? Nie wiedziałem tego i nie sądziłem, aby oni wiedzieli, gdzie byłem ja. To była pułapka. I to naprawdę okropna pułapka. Jeszcze kiedy byliśmy razem, nie było tak źle, ponieważ mieliśmy ta świadomość, że siedzieliśmy w tym razem, ale teraz musieliśmy radzić sobie sami, każdy oddzielnie.
To nie było wszystko. Czułem się coraz słabszy. Coś, co było w krainie umarłych, co unosiło się w powietrzu powoli popychało mnie w stronę szaleństwa. Co prawda walczyłem z tym, starałem się temu opierać, jednak wiedziałem, że jeśli szybko nie wydostałbym się stamtąd, nie skończyłoby się to dla mnie najlepiej. Nie powinno mnie tam być.
— Synu... — usłyszałem za plecami.
Wzdrygnąłem się na znajomy głos. Odwróciłem się, odruchowo ściskając rękojeść miecza, który miałem w pochwie, jednak kiedy zobaczyłem postać swojego ojca, odebrało mi mowę, chęć do walki i do czegokolwiek innego. Po prostu mnie zamurowało. Mogłem spodziewać się każdego, ale nie swojego własnego ojca, który zmarł przed dwoma latami z rąk Adaliah.
Z drugiej strony, już nic nie powinno mnie dziwić.Niepewnie, powoli podszedłem do czarodzieja, przyglądając mu się uważnie, ale zatrzymałem się pół metra od niego, aby zachować bezpieczny dystans. Tak na wszelki wypadek. A może po prostu nie chciałem podchodzić do niego bliżej? Taki nawyk z przeszłości, kiedy bałem się przekroczyć tę granicę, miedzy nami.
— Czego chcesz? — zapytałem. Mój głos zabrzmiał żałośnie. Zdradził mój strach, ale było już za późno, aby to odkręcić.
— Och, chciałem tylko podziękować.
— Ty? Podziękować mi? — Zmarszczyłem brwi. Jakoś ciężko było mi w to uwierzyć. — Za co mi niby dziękujesz?
— Widziałem twoją owocną przyszłość, synu, i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem — stwierdził Ezykiel. Tego się kompletnie nie spodziewałem, dlatego nawet nie odpowiedziałem. — Jestem z ciebie dumny, dziecko. Naprawdę dumny...
Coś było nie tak. Ezykiel nigdy nie wypowiedziałby tych słów i nawet jego śmierć nie była w stanie tego zmienić, dlatego przez dłuższą chwilę patrzyłem na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, na czym polegał podstęp. No bo musiał być to podstęp. Chyba że faktycznie zobaczył coś, co było w stanie go zszokować i zaskoczyć. Uważał mnie za nieudacznika, więc... to musiałoby być coś wielkiego.
— Co chcesz osiągnąć? Chodzi o Adaliah?
— Po części tak — przyznał czarodziej.
— W porządku, nie interesuje mnie, czy jej ufasz, czy nie — odparłem. — Tu chodzi o istnienie całego Ismore. Naprawdę chcesz teraz rozmawiać o Adaliah?
— Na tę chwilę jesteś zaślepiony do tego stopnia, że zapominasz, kim ona tak naprawdę jest, ale nie martw się, to minie. Widziałem to. Po śmierci trochę tu błądziłem i odkryłem, jak patrzeć w przyszłość. Dosyć przydatna umiejętność.
Zacisnąłem mocno zęby i pięści w złości, ledwo powstrzymując się od tego, aby nie powiedzieć czegoś, czego mógłbym później żałować. Spojrzałem ojcu prosto w oczy. Byłem w stanie się na to zdobyć. Zapomniałem o strachu i pozwoliłem, aby to gniew i nienawiść wypłynęły na pierwszy plan. Jak zwykle starał się namieszać mi w głowie, ale już nie musiałem go słuchać. Tak naprawdę nigdy nie musiałem.
CZYTASZ
Trylogia Ambicji część 2: Spojrzeć Śmierci W Oczy
FantasyTRYLOGIA AMBICJI CZĘŚĆ 2 Bolesna strata zmieniła życie Donovana w piekło, które sprawiło, że jego serce wyzbyło się empatii. Siedząc na tronie z piękną koroną na głowie, żyje dalej, sprawując władzę w Carminie i próbuje zapomnieć o przeszłości, jedn...