ROZDZIAŁ 27

111 10 2
                                    

O szóstej wieczorem Mortimer opuścił budynek uniwersytecki i skierował się na parking, gdzie stał pomarańczowy land rover. Szedł powoli, gdyż ostatnie trzy godziny, które spędził przy biurku we własnym gabinecie dawały mu się właśnie we znaki. Chętnie wziąłby teraz gorącą kąpiel i położył się do łóżka.

Zatrzymał się przed samochodem i zaczął szukać w kieszeni płaszcza kluczyków. Kiedy wreszcie je znalazł nacisnął jeden guzik. Karoseria na moment rozbłysła pod wpływem światła. Mężczyzna okrążył samochód i stanął jak wryty, gdy dostrzegł opartą o land rovera Dahlię. Dziewczyna stała z założonymi na piersi rękami i patrzyła prosto na niego groźnie.

– Dahlia? Co ty tu robisz? – zapytał w końcu, tuż po tym jak pierwszy szok minął.

– Musimy porozmawiać – odpowiedziała, ale coś w tonie głosu sprawiło, że poczuł się niespokojnie.

– Jeśli chodzi o hipotezę, to niestety dziś wysłałem nasze opracowanie do Instytutu Claya, więc jest już za późno, by cokolwiek zmienić. A tak poza tym w mailu napisałaś, że nie masz żadnych zastrzeżeń i...

– Nie o tym chciałam porozmawiać – przerwała mu.

– Nie?

– Nie – powtórzyła, a jej wyraz twarzy wciąż pozostawał niezmienny. Odepchnęła się od samochodu i zbliżyła do niego. – Wiem, że pojechałeś po Tootsiego.

Vyes rozszerzył oczy i przełknął niespokojnie ślinę. Otworzył usta, ale nie wiedział co tak naprawdę ma teraz powiedzieć, więc skinął tylko głową.

– Dlaczego?

– Twoja przyjaciółka powiedziała mi, że... że trudno ci bez niego zasnąć.

– Gina?

– Tak. Spotkałem ją, gdy... gdy przyszedłem do ciebie, by przekazać ci materiały, ale byłaś chora i...

– I potem pojechałeś do mojej matki? Trzysta mil? Tylko dlatego, że... – urwała, a jej oblicze uległo diametralnej zmianie. Stopniało. – Dlaczego? – powtórzyła wbijając w niego szare spojrzenie.

– Bo... Bo... – zająkał się. – Bo go potrzebowałaś.

– I? – Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Teraz prawie, że stykali się ciałami. Vyes chciał się cofnąć, ale Jones mu na to nie pozwoliła. Chwyciła go za płaszcz. – To tyle? Pojechałeś tam tylko dlatego, że go potrzebowałam?

Mortimer wahał się przez moment.

– Nie chciałem, żebyś była smutna.

– Bo? – Nie dawała za wygraną.

– Bo... Ja też czułbym się wtedy źle.

– Więc to dlatego... – powiedziała cicho, a jej wzrok spoczął na wąskich ustach. – Dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. – Jednak jest jeszcze jedna sprawa. Przyszłam tu dzisiaj, bo chciałam sprawdzić pewną hipotezę.

– Hipotezę? Jeśli chodzi o Riemanna to tak jak mówiłem...

– Nie. To całkiem inna hipoteza. Hipoteza Dahlii Jones.

– Nie bardzo rozumiem co...

Dahlia zbliżyła swoją twarz, a Mortimer odgadując jej zamiary momentalnie podniósł dłoń i zasłonił nią swoje usta. Patrzył na nią, a ona prawie, że widziała własne odbicie w tych zielonych, pięknych oczach. Uśmiechnęła się pod nosem w reakcji na jego gest.

– To mnie nie powstrzyma. Muszę wiedzieć... – szepnęła i przycisnęła swoje wargi do jego dłoni, zamykając oczy.

Vyes zesztywniał, czując promieniujące z jej ciała ciepło. Delikatny zapach kwiatowych perfum sprawił, że zaczęło szumieć mu w głowie za sprawą krwi rozprowadzanej przez bijące w szaleńczym rytmie serce. Sekundy mijały, a on był prawie pewny, że słyszy jak coś wewnątrz niego pęka. Te ostatnie nici samokontroli...

TOOTSIE, ZOMBIE I DAHLIA  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz