ROZDZIAŁ 10

124 12 3
                                    

Już któryś raz z kolei Mortimer przebiegł przez niewielki gabinet. Podszedł do szafy, która stała po prawej stronie i przeniósł kilka książek na biurko. Potem się odsunął i rozejrzał. Nagle zmarszczył brwi widząc wiszący na ścianie obrazek przedstawiający kometę Haley'a. Ściągnął go i przetarł rękawem marynarki, pozbywając się kurzu. Gdy uznał, że jest czysty odwiesił go na miejsce, a później zabrał jeden podręcznik z biurka, przekładając go na półkę z drugiej strony gabinetu, pod którą stał niewielki stoliczek. Obok w kącie znajdowała się biała tablica na kółkach.

W końcu zerkając na zegarek usiadł za biurkiem. Złożył ręce na blacie i wpatrzony w drzwi czekał. Nie minęła nawet jedna minuta, gdy nieświadomie zaczął bębnić palcem w drewno. By się czymś zająć zaczął przeglądać plik papierów, które przygotował na dzisiejsze spotkanie. Jego prawa noga zaczęła podskakiwać zupełnie jakby nabawiła się tej samej choroby, co przed sekundą dłoń. Ponownie zerknął na zegarek, który nosił na nadgarstku, a żeby jeszcze upewnić się co do godziny popatrzył też na ścienny, wiszący nad drzwiami. Oba przedmioty wskazywały tę samą godzinę – dziewiętnastą pięćdziesiąt dwa.

Mortimer wstał nie mogąc już znieść tej bezczynności i zaczął na powrót krążyć po pokoju niczym uwięziony dziki kot. Niespodziewanie przystanął jakby sobie o czymś przypominając i popatrzył na poplamioną koszulę. W oka mgnieniu zdjął marynarkę rzucając ją na podłogę. Zaczął rozpinać guziki, jednocześnie podchodząc do szafy, gdzie zawsze na wszelki wypadek trzymał jedną na zmianę. Szybko zrzucił z siebie poplamioną część garderoby i sięgnął po wiszącą na wieszaku białą koszulę. Założył ją i zaczął zapinać guziki. Poczuł jednak, że w pewnym rejonie zrobiła się ona już nieco za ciasna. I właśnie w tym momencie usłyszał pukanie.

– Chwileczkę! – zawołał i sprawnie wepchnął brudne ubranie do szafy zatrzaskując ją, a potem w biegu podniósł marynarkę. Okrążył biurko i zarzucił ją na oparcie fotela, łapiąc oddech. Odchrząknął i złożył ręce w piramidę, opierając łokcie na blacie. Wreszcie się odezwał: – Proszę.

W napięciu obserwował jak drzwi powoli się otwierają, a do środka wchodzi pogodna dziewczyna. Profesor Vyes wstrzymał na moment powietrze, zupełnie jakby w tym jednym momencie zapomniał jak się oddycha. Wrócił jednak do siebie, gdy usłyszał miły głos:

– Dobry wieczór – przywitała się i podeszła bliżej. Niepewnie rozejrzała się po wnętrzu, by na sam koniec zatrzymać wzrok na twarzy mężczyzny, który z jakichś powodów wciąż niczego nie powiedział. – Profesorze?

Mortimer ocknął się i poderwał na równe nogi, zupełnie jakby był żołnierzem i usłyszał właśnie rozkaz swojego przełożonego.

– D-dobry wieczór – zająkał się, witając. – Cieszę się, że jednak się zjawiłaś. Usiądź proszę. – Wskazał jej krzesło naprzeciwko biurka.

Dahlia skinęła głową i podeszła bliżej. Zdjęła plecak i zajęła miejsce.

– Całkiem tu przytulnie – powiedziała, gdy mężczyzna również usiadł i zapadła między nimi cisza. Spojrzała prosto w zielone oczy Mortimerowi i dodała: – Chociaż pewnie studenci, którzy się tu zjawiają myślą inaczej.

– T-to materiały. – Vyes przesunął w jej kierunku pokaźny plik kartek. – Wszystko do czego sam doszedłem, pewne hipotezy i próby. Chciałbym żebyś się z nimi zaznajomiła.

Dziewczyna przeczytała pierwszą stronę, a następnie przewróciła kartkę w skoroszycie. Niespodziewanie jednak jej dłoń zamarła w powietrzu.

– Zapomniałabym o najważniejszym – powiedziała sięgając do plecaka.

– Najważniejszym? – powtórzył Mortimer przyglądając się jej poczynaniom.

Wkrótce położyła przed sobą pudełko czekoladek i mu je wręczyła.

TOOTSIE, ZOMBIE I DAHLIA  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz