6. PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY

27 7 30
                                    

— No dobrze! Witam was na pierwszych próbach w tym roku. Miło znowu widzieć was na scenie — krzyknął Alvador, wbiegając na scenę, gdzie na niego czekaliśmy.

Mężczyzna potknął się i wszystkie kartki wypadły mu z rąk, rozsypując się po scenie, ale nikogo to nie zdziwiło, dlatego wszyscy wciąż stali lub siedzieli, czekając, aż Alvador zbierze myśli, a przede wszystkim kartki i wróci twardo na ziemię. Jeden z uczniów pomógł mu zebrać kartki i umknął w bok, dając mu przestrzeń na złapanie oddechu.

Po dłużej chwili profesor odetchnął, prostując się. Wyrzucił ręce w górę i uśmiechnął się szeroko, nie zamierzając tłumić swojego entuzjazmu. Ciężko było nie uśmiechnąć się na widok blasku w jego oczach.

— Zaczniemy od prostych ćwiczeń na rozgrzanie się — oznajmił. — Nie zamierzam was dzisiaj męczyć. Musimy wrócić do naszego standardowego trybu pracy na scenie, ale krok po kroku.

Nikt nie zamierzał sprzeciwiać się profesjonaliście, jakim był Alvador, dlatego próby rozpoczęliśmy się od ćwiczeń ustnych i prostego rozciągania na rozruch. Tamtego dnia mieliśmy wyczuć potrzebną więź z postacią, którą odgrywaliśmy, dlatego były to raczej luźniejsze zajęcia, zresztą tak jak wcześniej zapowiedział Alvador. Musieliśmy oczyścić nasze umysły i zacząć żyć sztuką. To był klucz do dobrego spektaklu.

Obserwując innych, czułam, że występ wyjdzie dobrze, jeśli włożymy w to całe serce. Każdy dobrze czuł się w swojej roli i wypadał naprawdę dobrze na scenie, jednak moją szczególną uwagę za każdym razem zwracał Nicolas. Jego niewinność idealnie pasowała do roli Boba, w którego się wcielał, dzięki czemu zaczęłam rozumieć decyzję Alvadora. Wybierał role nie pod kątem rankingu ról, a pod kątem charakteru aktora i bohatera. Szukał wspólnych cech, rozważał, kto będzie najlepiej odgrywał daną rolę, aby cały spektakl wypadł bez skazy.

Nicolas wiedział, jak mówić, aby okazać emocje, wiedział, jak gestykulować. Był świetny i Alvador również to dostrzegał. Słuchając go, cały czas się uśmiechał, nie ukrywając swojego zadowolenia z jego gry, co nie umknęło mojej uwadze. Ciekawa byłam, czy Fierro również to dostrzegał, bo powinien był, a wcześniej zdążyłam już zauważyć, że nie doceniał swoich własnych możliwości. Kochał teatr, ale gdyby uświadomił sobie, że teatr kochał jego, nikt nie byłby w stanie zastąpić go na scenie, a blask reflektorów byłby skierowany głównie na niego.

Po kilku godzinach luźnego wypowiadania swoich kwestii, profesor Alvador zaproponował, abyśmy spróbowali odegrać chociaż kilka scen, które były dla niego istotne. Jako pierwszych zaprosił na scenę Simona i Nicolasa, aby odegrali scenę rozpoczynającą spektakl. Barela cały czas wyglądał na wściekłego, co idealnie charakteryzowało Scrooge'a, jednak również i jego samego. Siedząc na widowni w pierwszym rzędzie, czułam, że jego nienawiść była szczera, co było wręcz niepokojące. Zupełnie tak jak pierwszego dnia zajęć wygłaszał swój wiersz, zerkając na mnie. W takich momentach nie musiał grać.

On po prostu nienawidził wszystkich wokół.

SIMON: Twoja próżność doprowadza mnie do szału
Jednak dobrze... Idź już! Patrzeć na ciebie już nie mam zamiaru.

NICOLAS: Dziękuję panu bardzo serdecznie...
Wdzięczny będę panu wiecznie!
Czas spędzony z rodziną jest dla mnie ważny.
Mam nadzieję, że pan będzie miał wieczór raźny.

SIMON: Zamilcz, głupcze. Czas mój marnujesz.
Idź już do domu. Niepotrzebnie błaznujesz.
Prawdziwą wartość mają jedynie pieniądze!
To one świadczą o naszej odwadze.

— Dobrze, gracias. Wystarczy — odparł Alvador, przerywając odgrywaną scenę. — Bardzo dobrze, chicos. Możemy odegrać teraz scenę, gdzie Scrooge patrzy przez okno na Cratchitów? A później odegramy jeszcze dwie sceny z udziałem duchów i to będzie tyle na dzisiaj. Raz, dwa! Do roboty, dzieciaki.

Teatr Krwi I Śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz