Powrót

45 1 3
                                    

- Ej Lo'ak weź mi pomóż! - krzyknęła do mnie Kiri pakując rzeczy na Ikrana.

- Już chwila - odpowiedziałem jej patrząc jak siłuje się z bagażem. Jednak po chwili odwróciłem się do stojących przede mną Tsireyi, Aonunga i Rotxo.

- No to do zobaczenia - powiedziałem patrząc na ich smutne uśmiechy. - Na pewno się jeszcze spotkamy.

- Mam nadzieję - mruknęła cicho Tsireya.

- LO'AK! - wrzasnęła Kiri na co tylko przewróciłem oczami.

- Idę! - odpowiedziałem równie doniośle - Dobra to cześć - objąłem Tsireyę a zaraz potem resztę.

- Pa - odpowiedzieli niemal jednocześnie

Pomogłem siostrze w tym co chciała i uznałem że jestem gotowy do odlotu.

Ogólnie to trzeba było coś zrobić z Ikranem Neteyama więc postanowiliśmy że będzie leciał obok taty przyczepiony do linki.

Kiedy wsiadłem już na swój ✨środek transportu✨ ostatni raz spojrzałem na tę wspaniałą trójkę. Pomachałem im i wzbiłem się w powietrze.

(_:_____________________________:_)

Po drodze zaskoczyła nas burza. Okropnie wiało. Ledwo mogłem otworzyć oczy. Lecieliśmy jeszcze nad wodą więc trochę bardziej się martwiłem co będzie jeżeli któreś z naszych Ikranów straci panowanie nad lotem. Ale pocieszała mnie myśl że te zwierzaki już nie takie rzeczy przechodziły. W pewnym momencie coś żółtego zaczęło świecić się w wodzie. Blask podążał idealnie pod nami. Stawał się on coraz mocniejszy, aż nagle było widać postać. Ogromną postać.

- Mama patrz! - krzyknęła Tuk widząc to samo co ja. Teraz już wszyscy to widzieliśmy.

- Co to jest? - zapytała Neytiri podlatując do zjawiska.

Wtedy postać wynurzyła się. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. To był mój zmarły brat. Neteyam. Neteyam Sully. We własnej osobie. Wodnej osobie. Tak był cały z wody.

Uśmiechał się, lecz nic nie mówił. Podlecieliśmy do niego.

- Neteyam - mówiła mama z niedowierzaniem - to ty?

Ale on nadal nic nie odpowiedział. W pewnym momencie zbliżył się do mnie.

- Lo'ak obudź się - powiedział

- Co? - odpowiedziałem zdziwiony

- Lo'ak no wstawaj - mówił dalej

Wtedy na chwilę zacisnąłem oczy, a gdy je otworzyłem zobaczyłem uśmiechniętą twarz mojej najmłodszej siostry Tuk.

- Wstawaj no - potrząsała mną

- Oooh Tuk - mruknąłem i otarłem łzę, która pojawiła się dzięki wrażeniom ze snu.

Byliśmy razem z naszym rodowitym klanem Omaticaia. Wróciliśmy tu wczoraj i mój ojciec poinformował ludność o śmierci Neteyama. Dużo osób strasznie to przeżyło. Wszyscy znali go osobiście dlatego rozpacz była większa niż jakby przeżywał to ktoś kto by go nie znał. Miał on przejąć dowodzenie klanem po śmierci naszego ojca więc każdy zawsze dokładnie się mu przyglądał i starał się odnajdywać w nim cechy dowódcy.

- Lo'ak - usłyszałem głos mamy - nie śpisz już?

- Nie - mruknąłem przecierając oczy

- Chodź musimy porozmawiać - powiedziała spokojnie.

- Idziemy - Tuk pociągnęła mnie za rękę

- Już już

Gdy stałem już obok mamy, ona machnęła rękę do ojca żeby przyszedł.

- Lo'ak - zaczęła - Neteyam miał być przywódcą od razu po twoim ojcu. Lecz wiesz co było - tu na chwilę zatrzymała jednak po chwili ciągnęła dalej - teraz przywódcą jest ktoś inny bo musieliśmy się przeprowadzić. Ja i tata rozmawialiśmy już z nim i postanowiliśmy że syn Toruka Makto powinien rządzić. To ty będziesz wodzem.

Wytrzeszczyłem oczy. Że co? Ja? Beznadziejny Lo'ak Sully? Ma być wodzem klanu Omaticaia? Większość z ludzi nawet nie pamięta że istnieję. A co dopiero powiedzą jak zobaczą mnie wbijającego nóż w klatkę piersiową tego teraźniejszego wodza? Nie nie nie

- Ale ja się do tego nie nadaje. - odparłem po chwili - a tata? On nie może być wodzem?

- Drugi raz już nie można

- Tato proszę znajdź kogoś innego.

- Lo'ak bez dyskusji - warknął ojciec - nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii

Wtedy moje emocje wzięły górę

- Nie? A no tak jasne bo ja nigdy nie liczyłem się w tej rodzinie. Zawsze tylko swoim zachowaniem przynosiłem wstyd. To Neteyam miał być wodzem a nie ja. Tak wiem on umarł ale ja do tego się nie nadaje. Nagle jak nie umiecie sobie poradzić to wykorzystujecie mnie i przypominacie sobie że macie czwórkę dzieci a nie trójkę. No trójkę a nie dwójkę. - Przerwałem na chwilę żeby pomyśleć nad dalszym ciągiem tego kazania - Nawet nie macie pojęcia co czuje człowiek, który dla innych istnieje tylko wtedy gdy dzieje się na prawdę coś poważnego i nie ma kto pomóc.

- Natychmiast przestań - zagroził ojciec, lecz ja miałem to gdzieś i mówiłem dalej.

- Gdy chciałem ratować przyjaciela tam na statku poprosiłem o pomoc Neteyama. Uratowaliśmy go lecz tego samego nie można powiedzieć o moim bracie. Umarł przeze mnie prawda tato? Bo to ja go na to namówiłem. Wcale wtedy z dupy nie pojawił się jeden ze wspólników Milesa i wcale nie zastrzelił Neteyama. I to moja wina tak? - patrzyłem się na ojca który cały czas spoglądał na mnie ze złością w oczach lecz teraz chyba do niego docierało co mówię - nawet nie wiesz jak się czułem kiedy poprosiłem ciebie abyś mi pozwolił iść z tobą po Tuk i Kiri, a ty mi odpowiedziałeś że dość już zrobiłem. Jakbyś mi wbił nóż w plecy. I tak już źle się czułem ze świadomością że to przeze mnie Neteyam umarł. Wmawiałem to sobie i ty mi w tym naprawdę pomogłeś. Dziekuje. Kocham cię.

Wtedy obróciłem się do nich tyłem i poszedłem do lasu. Jednak przypomniało mi się coś co chciałem mu jeszcze powiedzieć więc się zawróciłem.

- Żadnym wodzem nie zostanę. Nie zmusisz mnie do tego. - krzyknąłem i poszedłem w swoją stronę.



UcieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz