Rozdział VI

26 8 3
                                    


Mimo duszącego upału pozamykałam wszystkie okna w pokoju i zapaliłam lawendową świecę sojową. Ponoć ten zapach koi nerwy. Gwieździste niebo było kuszące, ale nie chciałam rozmawiać przez telefon, siedząc na parapecie, jak zwykle to robię w lato. Potrzebowałam prywatności przez wielkie P.

Usiadłam wygodnie na łóżku, wybrałam numer do Lenki i czekałam na połączenie. Odebrała po drugim sygnale.

– Cześć! Ale masz wyczucie – zaśmiała się na powitanie. – Właśnie wyszłam z roboty.

– Z czego?

Cisza, szelesty.

– Nie mówiłam ci? Znalazłam sobie na wakacje pracę w Zarze, w Galerii Centrum. Jestem dzięki temu na bieżąco ze wszystkimi modowymi nowinkami – odparła z zadowoleniem, a jej pozytywna energia wpłynęła dobrze i na mnie.

– Fajnie, cieszę się! – przyznałam, choć byłam zaskoczona, że nic mi o swoim nowym zajęciu wcześniej nie wspomniała. – Słuchaj... masz chwilę? Mogłabyś do mnie wpaść?

– Kurcze, tak serio to jestem padnięta. Możemy pogadać przez telefon?

– Jasne... Ale to złożona sprawa. Długa historia. Ale w sumie to nie chcę czekać, bo zaraz zabiją mnie własne myśli.

Słyszałam szum, jadące samochody, jakieś pikanie.

– Spokojnie, właśnie wsiadam w autobus. Tu będzie cicho i spokojnie. Mów mi wszystko, kochana.

– Lenka, ale mogę ci zaufać, prawda? Nigdy się ze mnie nie śmiałaś i nigdy nie wygadałaś moich sekretów. – Mówiłam coraz szybciej, nerwowo wykrzywiając palce. – Bo to, co zaraz ci powiem, musi pozostać między nami. Tak musi-musi. Nikt się nie może dowiedzieć.

– Jezu, Tina, zabiłaś kogoś? – usłyszałam autentyczne przerażenie w głosie przyjaciółki. Nie chciałam wiedzieć, jak krzywo spojrzeli się na nią inni pasażerowie autobusu, kiedy usłyszeli, że dziewczyna rozmawia z potencjalną morderczynią.

– No weź! Nikt nie umarł, wszyscy żyją... Przynajmniej na razie.

– Matko Boska, a więc jednak trupy.

– Lena, opanuj się – poprosiłam. Mimo silnych emocji musiałam powstrzymać napływający chichot. – Chodzi o coś zupełnie innego, a to z umieraniem to była przenośnia.

– Ufff, o rany.

– No dobra... – zaczęłam, przełknęłam ślinę, zająknęłam się. – Lenka, nie wiem od czego zacząć.

– Najlepiej od początku.

Aby niczego nie pominąć musiałabym cofnąć się do czasów przedszkola i opowiedzieć Lence połowę swojego życia, a na to żadna z nas nie miała czasu. A ja nerwów. Emocje oplatały mnie jak folia stretchowa, ciasno i mocno. Musiałam to z siebie wyrzucić. Szybko. Już. Natychmiast.

– Chłopak, w którym kiedyś byłam zakochana, kocha Izabellę i poprosił mnie dzisiaj o pomoc w zbliżeniu się do niej.

– Wow, wow, WOW! – Lenka aż podniosła głos. – Zwolnij, Tina, bo nie nadążam. Jaki chłopak? O kim mówisz?

– Olgierd Ruciński, syn mojej gosposi, to znaczy cioci Wandzi – sapnęłam, czując przedziwną ulgę, że wreszcie powiedziałam to na głos i to nie do ściany, a do żywej osoby, która mogła coś mi doradzić. – Znamy się od dziecka, bardzo długo się przyjaźniliśmy. Jakoś ze trzy lata temu zaczęłam czuć do niego coś więcej... Ale, mówiąc w dużym skrócie, postanowiłam się z tego wycofać. Zaczęłam go unikać. On nie wiedział, o co chodzi. A potem wybraliśmy klasy o innym profilu i praktycznie straciliśmy ze sobą kontakt. Czasem tylko zagadywał do mnie na korytarzu.

– O kurcze, Tina, nigdy mi o nim nie mówiłaś... – Słyszałam zainteresowanie w głosie Lenki, postanowiłam kontynuować.

– Olo jest dobry z chemii, więc stwierdziłam, że poproszę go o korepetycje. Zgodził się, ale zamiast pieniędzy chciałby, żebym pomogła mu zbliżyć się do Izy. Olo chce przejść metamorfozę, aby się jej spodobać. Jest w niej jakoś niezdrowo zakochany, co nie tylko mnie obrzydza, ale wręcz martwi. – Poprawiłam się i oparłam plecami o poduszki. – Odmówiłam mu, stwierdziłam, że nie chcę w ogóle tych korepetycji, ale... Z jakiegoś powodu do ciebie dzwonię. Chyba nawet sama nie wiem z jakiego dokładnie. Żeby uporządkować sobie myśli? Może.

– Pewnie czujesz, że musisz coś w tej sytuacji zrobić – stwierdziła Lenka. – Musisz więc zadać sobie chyba najważniejsze pytanie. Czy dalej jesteś w tym koledze zakochana?

Na moje ramiona wstąpiła gęsia skórka. Potarłam je energicznie, ukrywając niepożądaną reakcję.

– Nie jestem.

– Tina, ale musisz odpowiedzieć szczerze.

O rany, czy Lenka miała jakieś telepatyczne zdolności? Przygryzłam mocno dolną wargę i wstrzymałam oddech. Cisza wymusiła na mnie przyznanie się do wszystkiego.

– Nie wiem, wydaje mi się, że tak, ale wcale tego nie chcę – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu i schowałam twarz w dłonie. – Lenka, z tego nic nie będzie, nie może być. Ale na samą myśl, że Olo mógłby mieć coś wspólnego z Izabellą, po prostu trafia mnie szlag.

– Uuu, mocne słowa – zaśmiała się. – Ale to trochę brzmi tak, jakbyś była psem ogrodnika, wiesz? Sama nie chcesz i innemu nie dasz.

Z bólem serca stwierdziłam, że ma rację.

– Okej. Może rzeczywiście przesadzam. Może powinnam dać im szansę... Przecież każdy zasługuje na miłość...

– Tina, uszy do góry – pocieszyła mnie Lenka. – Ja na twoim miejscu bym się zgodziła na taki układ. To jest czysty zysk, masz wszystko pod kontrolą. Będziesz miała też czas na przemyślenie, czy aby na pewno między wami nie może być nic więcej. Czy na pewno ty nie chcesz czegoś więcej. Bo zobacz... – Dźwięk w słuchawce się zmienił, ustał szum, teraz słychać było tylko wiatr. Lenka wysiadła z autobusu. – Jeśli pomożesz koledze zbliżyć się do Izy, a ona go odrzuci, to ty będziesz go pocieszać i leczyć jego złamane serce. A jeżeli zauważysz, że między nimi coś się dzieje, będziesz mogła w jakiś sposób spróbować przekonać go do siebie. Pokazać się w dobrym świetle. Kto wie, może on zmieni zdanie? Może stwierdzi, że to jednak ciebie lubi w ten szczególny sposób? Albo jeśli stwierdzisz, że jest ci to wszystko obojętne, to zrobisz po prostu dobry uczynek dla dawnego przyjaciela. Tylko, Tina... – Poznałam ten poważny ton. Lenka chciała powiedzieć coś bardzo ważnego. – Pamiętaj, że to jest operacja na otwartym sercu. Łatwo w takiej sytuacji kogoś skrzywdzić.

Teraz to dopiero poczułam niepokój. A co, jeśli nie będę w stanie się zdecydować czego chcę? Ta obawa była nowa i strasznie denerwująca. Zazwyczaj nie miałam żadnych problemów z podejmowaniem decyzji.

– Dzięki, że mnie wysłuchałaś. Jesteś najlepsza, wiesz?

Słodki śmiech Leny rozlał się po słuchawce.

– Kocham cię, Tina. I koniecznie musisz mi przedstawić Olgierda! Bo inaczej umrę z ciekawości.

Kiedy się rozłączyłyśmy, napisałam do Olka esemesa:

M: Olo, przemyślałam to i jednak się zgadzam. Naprawdę zależy mi na zaliczeniu chemii. I przepraszam, że byłam niemiła podczas naszej rozmowy.

Wiadomość brzmiała nieco formalnie – a już na pewno do bólu formalnie, jeśli chodziło o nasz sposób porozumiewania się sprzed kilku lat, kiedy to esemesy opierały się na komunikatach w stylu „Ej, stary, cho na ciacho" i „Tina, popraw gacie, bo ci metka wystaje".

Olgierd odpisał w trybie błyskawicznym.

O: Jesteś wielka. A chemię zaliczysz na pewno. Już ja się o to postaram. 

Od zawsze, na zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz