epilog

111 5 2
                                    

"Żadna nic nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie." ~ Phil Bosmans

Tamte słowa zawsze we mnie trafiały, ale teraz widziałem, jak wielkie znaczenie miały. Życie nauczyło mnie, że jedna osoba może zdziałać naprawdę wiele. Jenna... To ona była naszą gwiazdą w świecie rządzonym przez DRESZCZ, to ona dawała wszystkim nadzieję, to ona rozświetlała nam dni. Bezpieczna przystań była naszą małą oazą na pustyni, tak potrzebną do życia, jak tlen. Pogodzenie się z tym było chyba najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Te dwie rzeczy dawały mi ogromną radość, której nigdy nie doświadczyłem. Bo zarówno Jenna, jak i Bezpieczna przystań były tymi kwiatami, które rosły w zimie - niecodziennymi, a tak pięknymi.

- Już, spokojnie. - powiedziałem, podchodząc do Thomasa, który w końcu odzyskał przytomność. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, podając leki, które kazała podać mu Jenna. - Weź to, pomoże ci.

- Dzięki. - mruknął chłopak, od razu biorąc ów leki. Odebrałem od niego kubek, po czym odłożyłem go na stół, z powrotem się do niego odwracając.

- Dobrze się czujesz? - spytałem, podwijając rękawy swojej koszulki. Thomas pokiwał tylko głową, po czym zaczął się podnosić. Pomogłem mu, by już po chwili wyjść z namiotu na zewnątrz, gdzie wszystko tętniło życiem. - Jest pięknie, prawda?

Thomas odwrócił się w moją stronę, jakby nie wiedząc, czy pytałem na poważnie. Położyłem dłoń na jego ramieniu, uśmiechając się delikatnie. Tamto miejsce było wyjątkowe, idealne, by zamieszkać i żyć w nim. Plaża, nieopodal las, namioty, w których spaliśmy i ludzie, a bardziej rodzina, jaką tworzyliśmy.

- Rozejrzyj się. A gdybyś mnie szukał, będę w lecznicy. - powiedziałem, stając przodem do chłopaka. Nie zdążyłem jednak wejść z powrotem do namiotu, bo zatrzymała mnie jego dłoń.

- Poczekaj. - powiedział, na co odwróciłem się w jego stronę, marszcząc brwi. Chłopak patrzył na mnie, wiedząc, że tylko ja znałem odpowiedź na jego pytanie. - Gdzie jest Jenna?

- A bo ty nie wiesz, no tak. - mruknąłem sam do siebie, drapiąc się po karku. Zaraz uniosłem na jego wzrok, po czym wskazałem w odpowiednim kierunku. - Jenna jest tam. Często tam przesiaduje, kiedy musi pomyśleć bądź pobyć sama. W ostatnim czasie zdarza się jej to wyjątkowo często.

Chłopak pokiwał głową, zerkając jeszcze na siedzącą na plaży Jennę, która wpatrywała się w ocean. Przez te kilka miesięcy, które razem spędziliśmy, zdążyłem zorientować się, że była krucha, delikatna i często dość wycofana. Kiedy jednak była w towarzystwie przyjaciół wydawała się inna, bardziej otwarta.

A teraz walczyła sama ze sobą i starała się poukładać sobie wszystko w głowie.

- Zanim odejdziesz, Thomas... Wieczorem jest ognisko, przyjdź na nie.

Thomas w odpowiedzi pokiwał głową, po czym odszedł, by trochę zwiedzić Bezpieczną Przystań, którą wspólnie budowaliśmy. A ja? A ja skierowałem się do Jenny, bo wiedziałem, że potrzebowała mojego wsparcia.

~*~

Choć odbywało się ognisko, Jenna siedziała na plaży, patrząc przed siebie tępo. Nie odzywała się ani słowem, nie patrzyła w moją stronę, nie uśmiechała się. Była wyjątkowo cicha i jakby nieobecna. Martwiło mnie to, bo ona nigdy się tak nie zachowywała.

- Mogę?

Oboje odwróciliśmy się do Thomasa, który zamiast przy ognisku, właśnie stał nad nami. Dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy, dlatego chłopak usiadł koło niej, również patrząc w dal. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odzywało, dopóki do naszych uszu nie dotarł głos nastolatka.

- Jak się czujesz, Jenn? Po... Wiesz.

- Mówisz o Newcie, prawda? - spytała po raz pierwszy od dawna. Zaraz odchrząknęła, by nie mówić z chrypką. Uśmiechnęła się delikatnie. - Powiem tak, czuje się dobrze, dochodzi do siebie. Jest już o wiele lepiej, niż na początku.

- Czekaj... Co? - spytał zdezorientowany, marszcząc brwi. Uśmiechnąłem się pod nosem, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że Jenna nie mówiła o sobie.

- Newt żyje, Thomas. - powiedziała cicho, zerkając w jego stronę. Prędko wróciła przed siebie wzrokiem, co chwilę go jednak spuszczając. - To była naprawdę beznadziejna sytuacja, z tobą zresztą też, ledwo cię uratowałam. Ale oboje żyjecie i tylko to się liczy.

Thomas westchnął ciężko, łapiąc się za głowę. Tamta informacja jakoś do niego nie dochodziła. Przez cały czas żył ze świadomością, że jego przyjaciel nie żył, że nic nie dało się zrobić. A teraz dowiadywał się, że wszystko było w porządku, że wszystko ułożyło się dobrze.

- Współczuję straty Teresy, nie zasługiwała na śmierć. - odezwała się ponownie Jenna, co zaskoczyło i mnie. Wielokrotnie przecież mówiła, że nienawidziła Teresy.

- Nie wierzę, że o tym mówisz. Nienawidziłaś jej. - oznajmił Thomas, sam nie wierząc w jej słowa. Były dla niego sporym zaskoczeniem, widziałem to.

- I wciąż jej nienawidzę, to się raczej nie ziemi. - powiedziała zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Już po chwili złapała delikatnie jego dłoń, spoglądając w jego stronę. - Ale dzięki niej żyjesz ty. I za to jestem jej wdzięczna.

- Cześć, wam.

Spojrzałem w górę, ale Jenna ewidentnie nie zdążyła, gdy blondyn nachylił się w jej stronę, całując w głowę. Dziewczyna zaśmiała się cicho, po raz pierwszy od naprawdę dawna. Taki widok mógłbym oglądać codziennie - kiedy była szczęśliwa, wszystko było łatwiejsze.

Newt i Thomas zaczęli się witać, jakby nie widzieli się od lat, za to ja spojrzałem na Jennę, która uśmiechała się delikatnie. Już po chwili dotknęła dłonią mojej twarzy i pocałowała w policzek, po czym oparła głowę na moim ramieniu, ponownie patrząc w dal. Sam spojrzałem tam, gdzie ona.

Nie potrzebowałem niczego innego do szczęścia. Wszystko było już na swoim miejscu.

~~~~~~~~~~
Dajcie znać, czy się podobało 😇 i ten koniec, bo mnie osobiście mega się podoba

Uciekaj, walcz, przeżyj Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz