24.

820 26 5
                                    

Plan jest prosty.

Przynajmniej z założenia.

Planujemy przejąć wielką salę, główny korytarz i główne wejście do Hogwartu. To tak na prawdę bardzo mała część całej szkoły ale w tej chwili nie mamy nic.

Do mojej zaczarowanej torby spakowałam moje ciuchy, najpotrzebniejsze kosmetyki, buty, apteczkę pierwszej pomocy, jakieś magiczne zioła i zdjęcia moich rodziców.

Dzięki temu, że była zaczarowana mogłam zmieścić do niej nawet słonia a do tego była bardzo lekka.

Blaise poszedł pakować się do swojego pokoju.

W tym momencie dom Slytherina ma najmniej uczniów. Jest nas około dwudziestu osób. Dzięki temu jesteśmy w stanie łatwiej się rozproszyć. Nauczyciele i pielęgniarki nie widzą o naszym planie a nie chcemy zostawiać ich w tyle. My musimy ich wszystkich zebrać i zdołać przeciągnąć na naszą stronę zamku.

Zeszłam na dół. Nikt tu już nie nosi mundurków. Miałam na sobie ciemne jeansy, czarne trampki i czarną zapinaną bluzę z kapturem. Dziwnie było mi wybierać strój do walki. Myślę, że z taką myślą szykował się każdy z uczniów.

- Gotowa? będą tu pewnie za jakieś piętnaście minut. - Blaise pojawił się obok mnie w salonie.

- Damy radę prawda?

Chłopak przytulił mnie i przez dłuższą chwilę tak staliśmy. Tak bardzo się cieszę, że to właśnie on jest przy mnie.

- Nie wiem czy damy radę ale pamiętaj, że jestem obok ciebie i cię nie zostawię.

Uśmiechnęłam się do niego szczerze.

Uczniowie z naszego domu już się zebrali i wszyscy czekaliśmy na pojawienie się śmierciożerców, którzy odbierali nas codziennie o godzinie siódmej rano.

- Pamiętajcie, dla nas najważniejsze jest dostanie się do nauczycieli i bezpieczny powrót do głównego korytarza. Później dołączymy do walki. - oznajmiłam do swoich już przyjaciół. Całe to szaleństwo pozwoliło nam się do siebie zbliżyć a ja tylko żałuję, że nie stało się to w innych okolicznościach.

Zakopałam wszystkie wojny z Cho i jej koleżankami. Myślę, że wszyscy w ciągu tego krótkiego okresu dorośliśmy.

Od razu ustawiliśmy się po mniej więcej pięć osób z czego powstały cztery grupy.

Ja razem z Blaisem, Adrianem i Vicky stanęliśmy na samym końcu, gdyż musimy oddalić się jako pierwsi do skrzydła szpitalnego.

Kiedy rozpoczęliśmy swoją podróż poczułam ogromne zdenerwowanie.

Boje się, że komuś stanie się krzywda.

Kiedy tylko byliśmy przy wyjściu z lochów Vicky złapała mnie za rękę, ja złapałam Blaisa a on pociągnął za nami Adriana.

Czułam ogromną adrenalinę, która przyćmiła cały strach.

Wyciągając swoje różdżki poszliśmy w drugą stronę schodów, wiedząc, że nie mamy dużo czasu. Wręcz biegnąc ile sił w nogach udało ma się dostać do skrzydła szpitalnego.

- Co wy tu robicie? - zaskoczone dwie pielęgniarki udały się w naszą stronę.

Po krótkim wyjaśnieniu spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy oraz leki i tą samą drogą wróciliśmy na dolne piętro.

Teraz było już słychać odgłosy walk. Przeszły mnie ciarki.

Cudem udało nam się przebiec pół wielkiego zamku bez natknięcia się na kogoś po drodze.

Face of an angel - Mattheo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz