Rozdział 4

599 56 48
                                    

We wtorkowe popołudnie, Tae-hyung pojechał odebrać Ma-ri ze szkoły jak zwykle o szesnastej. Było wyjątkowo ładnie i słońce grzało go w plecy odziane płaszczem, gdy szedł alejką pod pożółkłymi koronami drzew kasztanowców rosnących wokół szkoły. Z daleka widział, że siedzą na schodach. Ma-ri i jeden z chłopaków ze szkolnego programu opieki. Ten z czerwonymi włosami, którego JK nazwał na spotkaniu z dyrektorem — zakolczykowanym dziwakiem.

Jego czarna bluza z kapturem była wymiętolona, jakby ją komuś z gardła wyciągnął, a włosy w jaskrawym słońcu świeciły jak żarówka. Przypominał mu Punka z lat siedemdziesiątych. Nawet skarpetki miał każdą z innej parafii, ale nie takie rzeczy widział już u uczniów. Co innego JK. Wciśnięty zawsze w elegancki garnitur oraz koszulę i obracający się wśród tylko sobie podobnych, nie miał pojęcia, jak wygląda dzisiejsza młodzież. A już zwłaszcza, ta tutejsza.

Nie noszą mundurków? Jak to? — słyszał w głowie jego oburzony ton.

— Dzień dobry panu — przywitał się chłopak, choć widzieli się rano i wstał ze schodów.

Tae-hyung się uśmiechnął, a Ma-ri dobiła do jego nóg i uścisnęła go mocno.

— Dzień dobry, jak wam minął dzień? — zapytał ich oboje, a do niej schylił się i pocałował ją w czubek głowy.

Chłopak o czerwonych włosach otrzepał spodnie na tyłku.

— Było całkiem dobrze — zapewnił. — Ma-ri zjadała cały obiad, odrobiliśmy lekcje, gdy na pana czekaliśmy i nic już nie trzeba robić w domu — dodał zadowolony z siebie.

Tae-hyung uśmiechnął się ponownie.

— Dzięki, naprawdę tego było mi dziś trzeba — powiedział z wdzięcznością.

Chłopak też się uśmiechnął, ale jakoś tak niemrawo tym razem i przestąpił z nogi na nogę.

— Coś jeszcze? — zapytał Tae-hyung.

Znał uczniów w jego wieku zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że takie zachowanie to na sto procent „coś jeszcze".

Chłopak spojrzał w bok, skrępowany i miętolił palce jednej ręki w drugiej.

— W czwartek u Ma-ri w klasie jest dzień z rodzicami, czytał pan ogłoszenie? — zapytał niepewnie.

— Nie, jeszcze nie — odpowiedział mu zgodnie z prawdą.

— To niech pan przeczyta, w elektronicznym dzienniku jest napisane — poinstruował go chłopak. — My mamy za dwa tygodnie.

Tae-hyung lekko się skrzywił. Kompletnie zapominał go sprawdzać. Sam był nauczycielem, ale ten dziennik to była jego zmora. Ma-ri chodziła do szkoły zaledwie od września, a on już przegapił chyba z dziesięć wiadomości.

— Co w związku z tym? — zapytał, bo chłopak wciąż nerwowo przestępował z nogi na nogę.

— Z tej okazji rozegramy mecz towarzyski, uczniowie kontra rodzice, ale... — urwał z niezadowoleniem w głosie.

Tae-hyung uniósł brwi.

— Ale?

— Pan jest nauczycielem, prawda?

— Prawda — potwierdził Tae-hyung.

— Prawda, prawda, tatuś jest mądry — wtrąciła Ma-ri, a Tae-hyung się zaśmiał, tuląc jej główkę do swojego biodra.

— Uczę matematyki w liceum międzynarodowym — rozwinął nieco temat.

Chłopak chwilę milczał, a potem spojrzał na niego, mrużąc oczy od jaskrawego słońca.

Chestnut people || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz