Rozdział 7

768 56 78
                                    

Było późno w nocy. Północ już prawie. Ma-ri spała w swoim pokoju, ogrzewanym elektrycznym grzejnikiem, a Tae-hyung znów zastygł w salonie przed ścianą ze zdjęciami. Znał je na pamięć. Każdy cień, każdą zastygłą krzywiznę twarzy jego bliskich i kolory. JK zawsze z Ma-ri. I ona z nim. Pasowali do siebie jak skrojeni na miarę. Rozumieli bez słów. Nawet gdy Ma-ri była jeszcze niemowlęciem, wystarczyło, że JK się do niej uśmiechnął, a ona już wyciągała do niego rączki i prosiła o atencję. To jego pierwszego nazwała tatusiem. To z nim zasypiała najchętniej i jego bajki zawsze były najciekawsze. Wystarczyło, że się skrzywiła, a on zjawiał się i prostował dla niej każdą ścieżkę, gotów poświęcić wszystko.

I nagle ten bohater został jej odebrany. To on jej go odebrał. Zdał sobie z tego sprawę. Uderzyło w niego kompletnie uświadomienie. Odebrał jej ukochanego tatę.

Ona była JEGO marzeniem. A JK był spełnieniem marzeń Ma-ri o ojcu.

Sam zgodził się na to, aby mieli dziecko, właśnie dla niego. Bo chciał go uszczęśliwić!

A co zrobił później?

Rozbił ich na kawałeczki, rozdzielił i zranił. Teraz znów stał między nimi i ich od siebie oddzielał. Sam słabo sobie radził jako rodzić. Może nauczycielem był świetnym, ale ojcem? Ojcem był wątpliwej renomy. Zawsze spóźniony, chaotyczny, zapominał niemalże o każdym terminie. JK zawsze żartował, że powinien prowadzić dziennik, jak uczniom w klasie, to może wtedy coś by z tego było.

Idiota — zadźwięczało mu w głowie, jak nazwał go w szkole u Ma-ri na zajęciach.

Nie mógł znieść tej myśli, że teraz dla niego, a w niedalekiej przyszłości będzie tym idiotą dla nich obojga. Kochał ich tak niewyobrażalnie mocno. Łzy zapiekły go pod powiekami i zgiął się w pół. Zapłakał. Z żałości, z rozgoryczenia, bo... wiedział, co musiał zrobić, ale nie umiał się na to zdobyć. Wiedział też, że to się i tak stanie, gdy JK wytoczy mu proces o opiekę. Przegra z kretesem. Zrani ich oboje jeszcze bardziej, A PRZECIEŻ WCALE TEGO NIE CHCIAŁ!

Był w potrzasku. Z rozżalenia i chyba już z desperacji, sięgnął do szafki po wino. Otworzył je i nie zawracając sobie głowy kieliszkiem, wypił potężny łyk prosto z butelki. A potem kolejny i kolejny, aż poczuł, jak gorąca fala uderza mu w tętnice i zaczyna mu się kręcić w głowie. Usiadł ciężko na sofie, wyciągnął telefon z kieszeni i napisał smsa, póki palce nie odmawiały mu posłuszeństwa. Tak jak czuł. Bez wielkich słów i unikania emocji.

„Oddam ci opiekę nad Ma-ri. Nie chcę walczyć. Boję się. Jestem zrozpaczony, ale kocham Was bardziej niż siebie. Chcę, żebyście byli szczęśliwi. Tylko błagam, pozwól mi się z nią widywać"

Wysłał.

To było żałosne, ale tak właśnie się czuł. Żałośnie.

Kiedyś, choćby nie wiadomo co się działo, zawsze starał się zachować twarz, ale w tej sytuacji przecież stracił ją tamtego wieczoru z Marcelem. Było mu wszystko jedno, jak zostanie odczytany. Za kogo uzna go tym razem JK. Za idiotę? Kretyna? Przecież był dla niego nikim. Zdrajcą, niszczycielem marzeń, zerem, więc mógł być też słabeuszem, który się poddał, nim walka się zaczęła. Nie mówiąc o tym, że on naprawdę nie miał siły na to starcie. Jedenaście miesięcy czekał w ciągłym napięciu, co się stanie. Przygotowywał się na tę bitwę, a kiedy nadeszła, po prostu stracił całą moc. JK mu ją odebrał tym swoim ostrym jak brzytwa tonem, kategoryczną postawą i bezwzględnością. Nigdy nie lubił, gdy się, chociażby gniewał albo dąsał, a co dopiero gdy był katem jego ojcostwa. Nie sądził, że tak łatwo go pokona. A już na pewno nie jeśli chodziło o Ma-ri, ale nie mógł się dłużej oszukiwać. Nie radził sobie jako ojciec. Kompletnie, a w porównaniu z JK'em nie był nawet mierny.

Chestnut people || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz