Rozdział 7 - Harley

20 3 1
                                    

Ona

Moja gospodyni nazywała się Rosa. Nie pytałam jej o wiek, ale zdawało mi się, że jest dobrze po pięćdziesiątce, czyli tyle, ile miałaby teraz moja mama. Gdyby żyła. Tak naprawdę nie znałam jej, wychowywałam się w bidulu. Podobno moja rodzicielka była ćpunką, ale nie miałam jak tego zweryfikować, nawet pracując dla detektywa, choć to właśnie dzięki niemu udało mi się dotrzeć do jej aktu zgonu.

Brr. Nie podobało mi się, jakimi torami płynęły moje myśli, otrząsnęłam się więc ze wstrętem.

Rosa była bardzo opiekuńcza, chociaż dopiero co mnie poznała. Dostałam ciepłą herbatę, sporą pajdę ciasta drożdżowego, a później dokładkę, kiedy pierwszy kawałek wyciągnęłam w pół minuty. Widząc, jak jestem wygłodzona postawiła przede mną zupę dyniową, a później jeszcze dwie kanapki. I oczywiście zjadłam wszystko, ledwo powstrzymując się przed wylizaniem talerzy.

Dom mojej gospodyni był nieduży, choć piętrowy. W salonie na dole znajdował się spory kominek, zbawienie w takie jesienne wieczory, kiedy szybko robiło się chłodno. Spędziłam tam dobrą godzinę, zawinięta w puszysty szlafrok po porządnej kąpieli. Pierwszej porządnej kąpieli od bardzo dawna. Miałam wrażenie, że jakoś tak symbolicznie zmyłam z siebie cały brud i mogłam z czystą kartą wstąpić do nowej społeczności i poznać panujące tutaj zasady. Po raz pierwszy od paru dni chciałam się zatrzymać i nie gnać dalej.

Całą godzinę przegadałam z Rosą. Ta kobieta to był anioł. Fakt, wypytywała mnie o moją sytuację, ale nie wnikała za głęboko, chciała się tylko upewnić, że moje kłopoty nie podążają za mną. Nie mogłam jej tego zagwarantować, ale wyjaśniłam jej ogólnie, jaką drogę przebyłam i jak dbałam o to, żeby nie dało się mnie namierzyć. Pokazałam jej bliznę po postrzale, jednak tak zmanipulowałam opowieść, żeby wyszło na to, że postrzelił mnie mężczyzna, przed którym uciekam. Rosa nic nie wyłapała, jedynie szczerze mi współczuła. Zaproponowała, żebym została u niej przez jakiś czas, bo mieszkała sama i przyda jej się towarzystwo. Oczywiście nie chciała ode mnie pieniędzy, choć jakoś tak w rozmowie wyszło, że mogłabym w zamian pomóc jej w cukierni.

- Prowadzę niedużą cukierenkę blisko rynku. Nauczę cię wszystkiego, to naprawdę nie jest trudne. - Uśmiechnęła się do mnie ciepło, a ja zgodziłam się bez namysłu.

- Tylko wiesz, ja nigdy nie bawiłam się w pieczenie. Nie mam doświadczenia.

- Przecież to żaden problem. Wszystkiego cię nauczę. A taką świeżą głowę łatwiej uformować na nowo, jak masę cukierniczą.

- A jeśli coś mi nie wyjdzie i zmarnuję tylko składniki?

- Nie przejmuj się. Zostaniesz po godzinach i wyrobisz nową.

Wkrótce padłam spać i obudziłam się piętnaście godzin później. Piętnaście. Godzin. Ależ musiałam być zmęczona. Nie pamiętałam już, kiedy spałam w wygodnym łóżku. Mimo, że minęło ledwie kilkanaście dni, odkąd moje życie wywróciło się do góry nogami, to czułam, jakby to była wieczność. Teraz wylegiwałam się w obszernym drewnianym łożu w sypialni gościnnej i rozkoszowałam się czystą, pachnącą i świeżą pościelą.

Odruchowo poszukałam telefonu, żeby sprawdzić godzinę, ale przypomniało mi się, że karta „zepsuła się", a sam smartfon jedzie pewnie teraz gdzieś do Nowego Jorku, albo w inne północne okolice, chyba że ktoś go gwizdnął po drodze. Spojrzałam więc na zegarek na ścianie; dochodziła dziesiąta. Leniwie wynurzyłam się z mojego łóżkowego raju i ubrałam się w to, co wczoraj Rosa mi uprała i wysuszyła. Cuchnąca potem i podróżą bluza teraz pachniała jakimiś kwiatami. Aż wciągnęłam głęboko powietrze w płuca. Cudo.

Jedno zdjęcie, cz. 1 [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz