Rozdział 7

95 21 131
                                    

26 maja 2018r. Sobota

Umówionym miejscem spotkania było centrum Rynku, tuż przy fontannie, a vis-a-vis cieszącej się dobrą opinią, knajpy „ U Turka". Bartosz zjawił się sporo przed czasem, z bukietem tulipanów, których korony powoli opadały. Spojrzał na chylące się fioletowe płatki i westchnął nerwowo. Korzystając z okazji zanurzył łodygi w mętnej wodzie, po czym skierował się w stronę czerwonego neonu z kebabem. Kręcił się nerwowo w miejscu. Rozbieganym wzrokiem świdrował fontannę, jednoczenie co rusz przeglądał się w witrynie lokalu, by poprawić zaczesane na bok włosy.

— Lepiej nie będzie. — Usłyszał zza pleców.

Odwrócił się gwałtownie i ujrzał Basię. Uśmiechała się szeroko, wpatrując się błękitnymi oczami w zwiędłe kwiaty. Bartosz przywitał się i posłał dziewczynie słaby uśmiech, po czym wyciągnął w jej stronę skromny bukiet.

— Tego jeszcze nie grali. — Dziewczyna zaśmiała się przyjmując kwiaty.

— Przyjechałem przed czasem i nie pomyślałem o wodzie, a ta w fonntanie już nie pomogła. Zerwałem je na polanie. Obok domu dziadków jest ich pełno. Pomyślałem.. — Urwał na dźwięk perlistego śmiechu.

Przez chwilę przyglądali się sobie, jakby badali wzajemnie swoje nastroje.

— Punktualny, romantyczny i milczący — odezwała się, przerywając przeciągającą się ciszę. — Ginący gatunek.

Bartosz roześmiał się, wypuszczając z ulgą powietrze. Ruszyli w stronę katedry, skręcili w lewo i skierowali do parku, który, o tej porze roku, przyciągał wielu spacerowiczów.

— Jaki ten świat mały — powiedziała Basia. — Grzelaka pamiętam jeszcze ze spotkań rodzinnych. Babcia zawsze go zapraszała. Żona mu młodo umarła i jakoś tak zawiązała się między nimi nić porozumienia.

— Z moją babcią też się przyjaźni. A to pies na baby — odparł Bartosz.

Basia zachichotała.

Spotkanie trwało kilka godzin, podczas których maszerowali wciąż tymi samymi trasami, pochłonięci rozmową. Zdawać, by się mogło, iż żadne z nich nie kwapiło się do rozstania. Basia zadzierała głowę, zerkając ukradkiem na Bartosza, a ten z kolei łypał na nią udając, że się rozgląda. Oboje wyglądali jakby świat zatrzymał się w miejscu i tylko wir ich gestów i spojrzeń niósł niemym echem budzącą się z wolna, roztańczoną iskrami energię.

Basia z przejęciem opowiadała o nowej pracy i życiu w Gnieźnie, a Bartosz słuchał uważnie, łapiąc każde słowo i gest dziewczyny. Przez chwilę zapomniał o traumatycznych wydarzeniach i znów poczuł się beztroskim nastolatkiem. Człowiekiem, który ma przed sobą przyszłość. Na tę myśl, przyjemne ciepło rozlało się w jego trzewiach.

— Planujesz powrót na studia? — zapytał.

Basia kiwnęła głową.

— Chciałabym — odparła. — Jesteś pierwszą osobą, przy której powiedziałam to na głos. — Spuściła wzrok, pesząc się swoją nieskrępowaną szczerością. — A ty? Wybrałeś już kierunek?

Bartosz zacisnął wargi. Gorączkowo zastanawiał się co odpowiedzieć. Nigdy nie planował studiów. Od zawsze pragnął wyjechać z Mnichowa, najlepiej za granicę. Nie mógł jednak powiedzieć o swoich planach, bo bał się pytania, które z pewnością, by padło dlaczego nie wyjechałeś?

— Jakoś nie widzę siebie na studiach. Ojciec prowadzi warsztat i mówił kiedyś, że przepisze go na mnie. Muszę się tylko podszkolić z mechaniki samochodowej. 

— Chcesz żyć życiem ojca?

Bartosz wzdrygnął ramionami. Sam już nie wiedział czego chce. Czuł, że od jakiegoś czasu dryfuje po bezkresnym morzu licząc na okazję, której mógłby sie złapać, niczym rozbitek bezludnej wyspy.

Zbrodnia [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz