Rozdział 10

97 20 138
                                    

Bartosz wszedł do domu i minął salon, w którym dziadkowie, jak każdego innego wieczora, oglądali wiadomości.

— Herbata stoi na stole. — Usłyszał babcię.

Nawet nie spojrzał w jej stronę. Zamknął się w swoim pokoju i padł zrezygnowany na łóżko. Po chwili chwycił telefon do ręki i otworzywszy galerię ze zdjęciami wyświetlił to, na którym był uwieczniony razem z Basią. Na myśl o dniu, w którym zrobił im to zdjęcie, na twarzy wykwitł mu uśmiech. Chwilę po tym poczuł bolesny ścisk serca. Już nigdy więcej nie będzie mu dane pstryknąć wspólnej fotki. Już nigdy więcej nie zobaczy uśmiechu na jej twarzy, nie poczuje lawendowej nuty szamponu, nie weźmie jej na pole z tulipanami.

Zignorował wiadomości od niej i wyłączywszy komórkę, wrzucił do szuflady starej komody. Przebrał się w luźny dres pokryty smarem i wyszedł przed dom. W kieszeni spodni znalazł klucze do garażu. W jednej chwili zrodził się w głowie pomysł, którego pojawienie się napełniło go spokojem. Udał się pod garaż. Wszedł do środka, zapalił żarówkę i zakluczył drzwi od wewnątrz. Azyl, w którym wszystko inne przestaje istnieć. Motocykl stał tuż przy wejściu. Odpalił zapłon, a głośny warkot rozbił ciszę.

Z końca pomieszczenia wziął koce , którymi wyłożył szparę pod drzwiami, szczelnie zakrywając wąskie prześwity. Upewnił się, iż drzwi są zamknięte i usiadł na ziemi. Chwycił do ręki rzeźbę chłopca z wysoko uniesionymi ramionami. Obracał nią kilka sekund w dłoni, świdrując badawczym wzrokiem. Dym gęstniał. Motocykl warczał miarowo, wyrzucając z tłumika kłęby duszących oparów. Chłopak wciągnął nosem powietrze nasiąknięte spalinami. Z każdym kolejnym haustem śmiertelnej porcji dusił się, powstrzymując kaszel. Do oczu napłynęły mu łzy. Nie wiedział, czy są efektem bólu jaki rozdzierał jego serce, czy świadomości zbliżającego się nieuchronnie końca. Przymknął powieki i przywołał obraz twarzy matki. Tak dawno jej nie widział. Przez ostatnich kilkanaście miesięcy doświadczył więcej bólu i tęsknoty niż przez całe swoje życie.

Jedyny promyk słońca, który rozpalił w nim nadzieję, właśnie zgasł bezpowrotnie. Stracił Basię. Opokę, radość, duszę. Nie pozostało mu już nic, co trzymałoby go przy życiu. Zrobił krótki rachunek sumienia, zastanawiając się czym sobie na to zasłużył. Oparł głowę o ścianę i nawet nie wiedział kiedy figurka chłopca wypadła mu z ręki. Poczuł otumaniającą senność, która wciągała go w czarną jak smoła otchłań. Głowa bezwiednie opadła na lewy bark. Śpij. Jeszcze tylko jeden wdech i wszystko zniknie.

Przez rytmiczny warkot motocykla przebił się huk uderzenia. Potem drugi i trzeci. Drzwi garażu przebiło ostrze siekiery. Do środka wdarło się gorące powietrze nasycone sierpniowym słońcem. Zdzisław otarł pot z czoła i ponownie zamachnął się siekierą. Kolejny cios rozłupał drzwi, a z niewielkiej wyrwy buchnął czarny dym. Mężczyzna wymacał w zamku klucz i przekręcił go jednym ruchem.

—  Wzywaj karetkę ! — wrzasnął, wchodząc do środa.

Mgliste światło żarówki przebiło się nieśmiało przez ulatujący z pomieszczenia dym. Zdzisław chwycił wnuka pod pachy i wywlekł z garażu padając z nim w objęciach na wysuszony trawnik. Zerwał się na kolana i podniósł głowę Bartosza. Wymierzył mu policzek. Zaraz za nim kolejny. Chłopak nie reagował. Krystyna wybiegła z domu dopadając do nieprzytomnego chłopaka. Jej histeryczne wrzaski odbijały się echem i niosły w dal.

—  Zrób coś ! — krzyczała.

Zdzisław sprawdził puls i rozpoczął resuscytację. Pamiętał ją jeszcze z czasów, gdy szkolił się na strażaka. Co prawda finalnie nim nie został, ale nauka nie poszła w las. Resztkami sił uciskał klatkę piersiową nie bacząc na krople potu spływające mu po twarzy. Nie zamierzał się poddać starczej niemocy, choćby i sam padł tu na zawał. Karetka zjawiła się po dwudziestu minutach. Zabrali Bartosza, uprzednio wzywając kolejny ambulans, dla Zdzisława, który prawdopodobnie padł z wycieńczenia, ale pewności nie mieli. Również musiał trafić na oddział szpitalny. Krystyna klęczała przy nieprzytomnym Zdzisławie, roniąc gęste łzy. Odsunięta przez ratownika medycznego, podeszła do werandy i przytrzymawszy się drewnianej beli, skuliła w pół.

Zbrodnia [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz