Rozdział 12

70 17 72
                                    

17 września 2018r. Poniedziałek

Naczelnik po odprawie zespołu, udał się po kawę. Przywykł do smaku świeżo palonej, więc musiał fatygować się do samego komendanta. Tylko w jego biurze stał ekspres. Na szczęście był pomysłowym człowiekiem i za każdym razem przychodził do niego z pilną sprawą. Szajka osiedlowych łobuzów, bijatyka stałych bywalców gorzelni, awantury domowe i inne tego typu sprawy, z którymi jego oddział radził sobie całkiem dobrze. W duchu dziękował, że widmo morderstw omijało szerokim łukiem gnieźnieńskie rewiry.

— Wejdź, Wejdź. — Usłyszał surowy ton głosu zza drzwi. Wszedł więc bez zwłoki z uśmiechem na twarzy i pragnieniem kawy w oczach. Komendant wstał i jak każdego ranka ustawił maszynę na dwie latte z podwójnym espresso. — Jakiż to ważny temat sprowadza cię do mnie tym razem?

Naczelnik uśmiechnął się jeszcze szerzej. Ten rytuał trwał już od dobrych dwóch lat, ale wciąż odgrywali tę samą mistyfikację z równie dużym zaangażowaniem.

— Mamy problem z informatorem — zaczął, przykuwając uwagę rozmówcy. — Zaczyna się targować. Ostatnio Kamińska złapała go na kradzieży, a on, że więcej nie puści pary z gęby. No chyba, że go zwolnimy z aresztu.

— I co zrobiliście? — zapytał komendant szczerze zaciekawiony.

Naczelnik machnął ręką, rozsiadając się wygodnie w szerokim fotelu z fikuśnie profilowanym zagłówkiem.

— To co słuszne. Puściliśmy.

Komendant pokiwał głową ze zrozumieniem i aprobatą i postawił na mahoniowym biurku dwie wysokie szklanki, chwilę po tym dokładając cukierniczkę.

— Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu — powiedział, zanurzając okalane czarnym wąsem usta w kawie, której biały puch osiadł lekko na gęstym zaroście.

— Oh, schlebiasz mi Leszku. — Naczelnik przytknął wymownie dłoń do górnej wargi, dając znak, by i komendant uczynił podobnie. — Ja po prostu dobrze kalkuluję. Jeden obszczymur czy zgraja ćpunów-dilerów, handlujących nielegalnymi substancjami.

— Święta racja Piotrze — rzucił, przeglądając się w odbiciu szklanej witryny.

Przyjemną atmosferę przerwał głośny dźwięk wibrującej w kieszeni spodni komórki naczelnika. Westchnął lekko i spojrzał na wyświetlacz. Odebrał nie witając się z rozmówcą, wymienił kilka zdawkowych słów i podniósł się ciężko z fotela, który jak mniemał kosztował fortunę.

— Ten Skowroński to dobry chłopak, ale narwany jak diabli — szepnął bardziej do siebie niż do komendanta, który zdawał się niezainteresowany osobami poniżej stopnia komisarza. — Dziękuję i lecę. Praca jak zając, a Skowroński jak wrzut na dupie. O pardon.

Komendant wykrzywił usta afiszując tym pełne zrozumienie oraz współczucie, gdyż sam niegdyś był narwanym wrzodem. Wiedział więc z czym to się wiąże. Wspomnienie młodości zamgliło mu wzrok, który bezwiednie zatrzymał na oknie.

W tym czasie Piotr gnał już schodami zipiąc ciężko. Komendant jak przystało na personę, biuro miał na samej górze trzykondygnacyjnego budynku. Wydział śledczy zaś znajdował się tylko na pierwszym piętrze. Może kiedyś awansują i przeniosą ich na parter. Oszczędziłby sobie wizyt u ortopedy.

— Szefie! Tutaj. — Marek machał naczelnikowi, wychylając głowę zza magazynu z dowodami.

— Słucham? Co to za pilna sprawa? — zapytał, wchodząc do pomieszczenia pełnego regałów, wysokich szaf i wąskich lodówek z przeszklonymi witrynami.

— Mamy go! — Aspirant podniósł foliowy woreczek z kawałkiem zabrudzonego zaschnięta krwią materiału. — Teraz wpadł na amen.

— Kto taki? — zapytał, marszcząc brwi.

Zbrodnia [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz